Pojechaliśmy z mężem na spontanicznie zorganizowaną Mszę św. do Czarnej na 20.30. Kościół pełen ludzi, u wielu łzy wzruszenia. I na zakończenie słowa ks. Zenona Bieszczada: „Ksiądz Andrzej zadzwonił do mnie tydzień temu w piątek i pytał o moje zdrowie, powiedział: pamiętaj, żebyś mnie odwiedził, gdy będziesz wracał z sanatorium. I po chwili dodał: o ile jeszcze będę żył… Te słowa właśnie teraz się wypełniły, przyjechałem do Czarnej…”. Niestety, ks. Zenon nie zdążył się już zobaczyć z ks. Andrzejem, przyjechał właśnie na tę Mszę św.
Chluba prezbiterium
Na niedzielę 1 lutego zaplanowano uroczystości pogrzebowe. Uczniowie naszej szkoły przyjechali ze sztandarem. Poczet sztandarowy ledwo się zmieścił w kościele – nie był jedyny – była szkoła z Czarnej, leśnicy, strażacy, przewodnicy górscy. Nikogo nie mogło zabraknąć. Kościół wypełniony po brzegi, mnóstwo osób także na zewnątrz. Mszę św. pogrzebową koncelebrowało ponad 120 księży, w tym dwóch biskupów: abp Józef Michalik i bp Adam Szal.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
A przecież tak niedawno, bo tydzień temu była coroczna Msza św. transmitowana przez telewizję Polonia, której również przewodniczył Ksiądz Arcybiskup, tak samo piękna oprawa, tak podobnie… Na tamtej Mszy św. ks. Andrzej tak bardzo chciał być. Niestety, choroba mu nie pozwoliła.
Reklama
Ksiądz Arcybiskup we wstępie do Mszy św. określił ks. Andrzeja jako gorliwej pracy, gorliwego świadectwa, aktywnego kapłana będącego chlubą, ozdobą prezbiterium przemyskiego, a ponadto rozmiłowanego w Panu Bogu i w ludziach. Tym ludziom, swoim parafianom, służył w Czarnej 10 lat i zawsze mówił, że tu jest jego miejsce, jego dom. Ks. Andrzej nie chciał się stąd przenosić. Chciał tu zostać, bo tutaj czuł się potrzebny. I został na zawsze w swojej ukochanej parafii. Taki kapłan jest właśnie siłą Kościoła, a choroba dodatkowo go ubogacała, rozwijała i służył nią równie dobrze, jak swoją gorliwą pracą. Przez tę chorobę odkrywał i pozwalał innym odkrywać wstawiennictwo świętych, bliskość Boga, życzliwość ludzką.
Homilię na Mszy św. pogrzebowej wygłosił ks. prał. Zbigniew Suchy. Przytaczam ją poniżej w całości.
Niezniszczalne piękno
„«Czas, co w przelocie piramidy kruszy,/ wszystko ci weźmie, życie Twoje strawi,/ tylko co piękne w twojej duszy,/ to ci zostawi». Te słowa znalazł, porządkując rzeczy swojej matki, ks. Janusz Pasierb. Przez wiele lat szukał autora tego czterowersu. Nie znalazł. Jak napisał w jednej ze swoich książek, uznał, że jest to uniwersalny testament matki dla dziecka. Matki, która przestrzega dziecko i upewnia je, że piramida życia rozwali się, ale piękno jest niezniszczalne.
Reklama
W czwartek 29 stycznia br., o 17.47, z puszką Najświętszego Sakramentu na piersi, która podnosiła się coraz wolniej, przy muzyce Koronki do Bożego Miłosierdzia, rozpoczął się wielki tajfun, którego ślady i znaki już od kilku lat były znane. Był potężny. I naraz ostatnie tchnienie, puszka utknęła w bezruchu, nieco ściszyły się głosy Koronki i zaczęło uwydatniać się piękno. Piękno, które nie umiera, bo nie umiera ten, który ma Boga przed sobą. Nie zatrzyma się już i nikt go nie zatrzyma, nawet śmierć, ponieważ on jest mocniejszy od śmierci, jak powiedział jeden z mistrzów duchowych. Dlatego, drogi ks. Andrzeju, chciałbym porozmawiać z Tobą jako z kimś, kogo śmierć nie zatrzymała, kogo nam nie odebrała. Pozostałeś z nami jakby w innej postaci. Chcę rozmówić się z tobą o sztuce. O sztuce, której ślady zostają tutaj i które się będą uwydatniać.
Zdolność widzenia
Jest taka powieść Williama Whartona «Spóźnieni kochankowie». Amerykanin Jack maluje obrazy na bulwarach francuskich. Któregoś dnia jakaś kobieta potrąca rozstawione przez niego sztalugi. Irytuje go to, ale szybko orientuje się, że kobieta jest niewidoma. Zaprzyjaźniają się i zaczynają malować obrazy razem. Niewidoma Mirabelle opowiada, że kiedy miała 12 lat widziała. Któregoś dnia wróciła ze szkoły i zastała w wannie swoją matkę, która była zanurzona we krwi po geście samobójstwa. Wtedy, mimo że ma zdrowe oczy, jej mózg przestał odbierać sygnały. Od tej pory nie widzi. Jack opowiada Mirabelle o tym, co maluje, o katedrach, zaułkach, a ona ubogaca go, opowiadając swoje wspomnienia z czasów, kiedy biegała po tych paryskich bulwarach jako widząca dziewczyna. I tak zlewają się kunszt artysty i wspomnienia niewidomej kobiety. Aż któregoś dnia przychodzi taki moment, kiedy Jack zauważa, że Mirabelle klęczy przed obrazem i mówi: «Jack, ja widzę. Ja widzę obrazy». «Spójrz na mnie». «Ciebie nie widzę, widzę obrazy».
Zapach owiec
Reklama
Dziesięć lat temu, drogi Andrzeju, postawiłeś gdzieś tutaj sztalugi, na których rozpiąłeś płótno, i zacząłeś malować, malować i tłumaczyć, co malujesz, temu ludowi, który może przez trudne życie trochę stracił wzrok. Zacząłeś malować obrazy, na które chcielibyśmy teraz spojrzeć. Pierwszym obrazem jest obraz owiec. Zanim papież Franciszek powiedział, że kapłan, biskup powinien znać zapach owiec, Ty zacząłeś już malować ten obraz. To był pierwszy Twój obraz. Pamiętam ten telefon w nocy, kiedy zadzwoniłeś, że Ksiądz Arcybiskup proponuje Ci Albigową. «Co mam robić? Nie chcę sprawić przykrości Księdzu Arcybiskupowi, ale ja lubię tych ludzi. Ja zauważam, że jestem im potrzebny. Co mam robić?”. Rozpłakał się. Poprosił, abym rano przeprosił Księdza Arcybiskupa, że on jednak chce tu zostać. Nie przeprosiłem, jakoś nie miałem odwagi, może nie chciałem jątrzyć. Ale widzisz, Andrzeju, było to błogosławione nieposłuszeństwo. Wczoraj zadzwonił jeden z księży, który tu pracował, i powiedział: «Słyszałem, że mówisz kazanie. Powiedz, że jest to pierwszy proboszcz pochowany po wojnie na ziemi bieszczadzkiej». Bo zawsze były to parafie przejściowe. Kapłani przychodzili, byli i odchodzili. Ty przyszedłeś, poznałeś zapach owiec, jak kazał Franciszek, szedłeś z przodu, w środku, najczęściej z tyłu, słuchałeś tych, którzy marudzili. I teraz zostajesz największym proboszczem Bieszczadów. Pierwszym proboszczem, który tu, z Czarnej, będzie gospodarzył jako ten, który dotrwał do końca.
Pasterska miłość
Patrzę i widzę, Andrzeju, ten drugi obraz, który chcę nazwać miłością. Zobaczyłeś, że trzeba, aby do rodzin, którym jest tak trudno, wprowadzić Słowo Boże i światło Chrystusa. Zacząłeś malować obraz i tłumaczyć w czasie kazań, że Domowy Kościół to jest to, co może przynieść wiele radości i pokoju. Ludzie słuchali, powoli spadały im łuski z oczu, ze zdziwienia przechodzili w niepokój, ale Twój głos był taki kojący i pomyśleli, że można by spróbować. Do dziś mam przed oczyma tych dwoje starszych już małżonków. Życie im się nie powiodło, on nawet nie umiał czytać. Przejrzeli. Ona czyta mu Pismo Święte a potem razem rozmawiają. Mówili mi: «…że też wcześniej nikt nam o tym nie powiedział, że może być tak szczęśliwie, że może być tak dobrze».
Róże św. Rity
Wreszcie przywiozłeś tutaj naręcza róż, razem ze św. Ritą i ten obraz chciałbym nazwać właśnie: róże. A inspiracją do tego było świadectwo sprzed dziesięciu dni, kiedy dziękowała Ci, jeszcze będącemu na tym świecie, pewna kobieta, za to że od dwóch i pół roku ona wie, kim jest św. Rita. Namalowałeś ten obraz barwami ogromnie trudnymi, barwami, które były zniekształcone przez cierpienie i chorobę. Ten obraz i Ty z nim, jako artysta, będziecie tu obecni. Każdego 22. dnia miesiąca posypią się róże.
Walka o wolność
Reklama
Wreszcie patrzę i widzę obraz, który nazywa się: wolność. Twoim bólem i Twoją troską byli ci, którzy zostali zniewoleni. Na tym obrazie, gdzieś z boku, widzę, być może obecnego tutaj, tego brodatego mężczyznę z Warszawy, który tu znalazł swoje uspokojenie, który w domu i w Kaplicy Cudów, jak nazywają kaplicę u Sióstr Benedyktynek w Przemyślu, mówił: «Gdyby nie ks. Andrzej, ks. Zarych, ja już bym zgnił, a tak, ja żyję, ja wiem, co to jest wolność». I takich jest tutaj wielu, którzy często będą stawać pod tym obrazem, który nazywa się wolność.
Heroizm krzyża
I wreszcie ostatni, najtrudniejszy, ale i najpiękniejszy obraz, który nazwałem: heroizm krzyża. To bardzo trudny obraz. Pamiętam, przed kilku laty przyszedł do redakcji ksiądz, dziś już nieżyjący. Był na tydzień przed śmiercią i powiedział mi: «Wiesz, co jest najtrudniejsze w chorobie? Nie można się modlić». A ty, właśnie wtedy, kiedy przyszła choroba, dostałeś jakiejś szczególnej weny – jeśli zatrzymamy się w tej konwencji artystycznej – zacząłeś malować ludziom obrazy miejsc świętych, miejsc, które odwiedzaliście, mimo że czasem w autobusie trzeba było Cię ratować, bo nawet dwa dni po chemii wybrałeś się do Włoch. Pamiętamy, Ksiądz Arcybiskup też, telefon sprzed trzech tygodni, kiedy Ksiądz Kanclerz zadzwonił do Ciebie, do Krakowa i włączył w telefonie tryb głośnomówiący. Słychać było, że czas się dopełnia. I pytany o to, jak się czujesz, odpowiedziałeś: «Księże Arcybiskupie, Pan Jezus jest lepszy niż się spodziewamy, niż możemy sobie tutaj wyobrazić. Ja wiem, po co tu jestem. Ludzie, widząc cierpiącego księdza pojednali się z Bogiem i przeżyli te święta po raz pierwszy od wielu, wielu lat, jako ludzie wolni».
Reklama
To piękny obraz. I wy, drodzy parafianie, powinniście ten obraz zapamiętać, bo jak myślę, zrozumieliście już, po wcześniejszych jego dziełach, że jest to kapłan według serca Bożego i podjęliście razem z nim ten artystyczny trud. 60 nowenn pompejańskich – to jeszcze trwa. Niech to nie umrze. Pan Bóg wiedział, ile trzeba Andrzejowi. Teraz my korzystamy, Kościół korzysta z Waszej modlitwy, tak jak ubogacał się Jego cierpieniem. I dlatego niech ta modlitwa trwa.
Złoto w tyglu
Jakoś dzieliliśmy choroby, choć moja to żadne porównanie. Tym bardziej było dla mnie wstrząsające, że nasze rozmowy telefoniczne, czasem długie, czasem męczące, zawsze kończyły się słowami: «Zbysieńku, w czym mogę ci pomóc?”. Odpowiadałem: «W niczym, wszystko w porządku». «Pamiętaj, gdyby coś trzeba było…». Teraz chcę, Andrzeju, odpowiedzieć, w imieniu własnym i w imieniu wszystkich tu zgromadzonych: tak, mamy problem, chcemy, żebyś nam pomógł, abyśmy się mogli z Tobą spotkać w niebie. Rób wszystko, bo przyjdą takie dni, kiedy ktoś inny stanie przy ambonce, a to my zajmiemy Twoje miejsce. Ważne, żeby zmartwychwstało piękno.
Teraz stawiam to pytanie Tobie: Andrzejku, w czym Ci mogę pomóc? Myślę, że już w niewielu rzeczach. Pan doskonale Cię prowadził, oczyszczał Cię jak złoto w tyglu i dzisiaj, myślę, Chrystus się uśmiecha, bo spełnił wolę Ojca, aby nie utracić żadnego z tych, których Mu dał. Ciebie na pewno nie utracił. Będziemy Ci pomagać, jeżeli dopełnić trzeba tej drogi, o której wspominał Ksiądz Arcybiskup. A Ty pomóż nam, abyśmy się zbawili”.
Dobrowolny więzień
Reklama
I piękne, szczere słowa wypowiedziane przez parafiankę Marzenę Zając: „Żyłeś z nami, cierpiałeś i płakałeś z nami. Nigdy Ci żaden człowiek nie był obojętny (…) Byłeś dla nas uosobieniem prawdziwego obrazu Chrystusa. Swoje cierpienie złożyłeś za nas, za swoich parafian. Wiele razy powtarzałeś, że jesteśmy dla Ciebie najważniejsi, że nas kochasz (…) Pokazałeś, że wszystko jest możliwe, jeśli zaufa się Bogu. Mówiłeś też, że kiedy siły Ci na to pozwalały, co noc wychodziłeś przed snem na balkon i czyniłeś nad nami, parafianami, znak Krzyża. Byłeś rozmodlonym specjalistą od spotkania z Bogiem, wielu doprowadziłeś do Chrystusa, wyprowadziłeś z nałogu, pokazałeś że wszystko jest możliwe, zabiegałeś o zbawienie każdego człowieka, z równą troską jak o własne zbawienie. Dziękujemy ci za Twoją miłość do nas, za godziny w konfesjonale, którego byłeś dobrowolnym więźniem. A dziś, mimo łez w naszych oczach, dziękujemy dobremu Bogu, że wysłał Cię do nas, żebyś tutaj wśród nas pełnił twardą Bożą służbę”.
Dom to Czarna
Pani Marzena przekazała też parafianom słowa ks. Andrzeja wypowiadane w ostatnich dniach, niejako przesłanie dla nich: „Chciałbym, aby w każdej rodzinie czytano codziennie fragment Pisma Świętego i aby nieść dary do ołtarza podczas Eucharystii”.
Pięknie mówili też inni, m.in. kolega z jednego roku z Seminarium, ksiądz z rodzimej parafii Sarzyna, starosta bieszczadzki Marek Andruch i bratanek ks. Andrzeja, który dziękował wszystkim parafianom za dobroć i życzliwość okazaną księdzu, nie tylko za jego życia, ale zwłaszcza w tych ostatnich dniach. Ks. Andrzej powtarzał, że Bieszczady są piękne, a lud bieszczadzki dobry. Gdy bracia mówili ks. Andrzejowi, żeby pamiętał, że jego miejsce jest w rodzinnym domu, powtarzał: „Mój dom to jest Czarna Górna 110”. I nie miał na myśli plebanii, ale kościół i wspólnotę parafialną. Bratanek Zmarłego składał także podziękowania lekarzom, służbie medycznej i domownikom, ks. Tadeuszowi i ks. Adamowi, przede wszystkim za chrześcijańskie zaopatrzenie na ostatnią drogę. I po chrześcijańsku ks. Andrzej odszedł podczas Eucharystii.
Trudno było wymienić wszystkich, nie ma takich słów ani darów, którymi tą wdzięczność można byłoby wyrazić. Pięknie śpiewał chór „Soul” z Sanoka. Pięknie wyglądali strażacy, leśnicy, przewodnicy i harcerze. Tylko szkoda, że uroczystość taka smutna...
Ks. Andrzeju, prosimy, abyś wraz ze św. Ritą wypraszał dla nas łaski u dobrego Boga i orędował za nami u Niego. Ufamy, że spotkamy Cię w domu Ojca. Pozostaniesz na zawsze w naszej pamięci.