WITOLD DUDZIŃSKI: - Nowy rok zapowiada się chudo, czy tłusto?
RYSZARD MAKOWSKI: - Muszę Pana rozczarować, bo prorokiem nie jestem. Zresztą często coś wygląda źle, a potem obraca się na dobre, albo wydaje się dobre, a obraca się na złe. Wszelkie prognozy, nie tylko gospodarcze, mówią, że dobrze to już było. Natomiast ja dość oryginalnie uważam, że nie musi być tak źle. Że ta cała duszna atmosfera, że kłamstwa, którymi władza karmi się nas od lat, wreszcie się skończą. Wydaje mi się, że do coraz większej liczby osób dociera, że ktoś ich okłamuje, manipuluje nimi, że media zamiast informować, popychać - powiem pompatycznie - ku odważnym czynom, zajmują się ogłupianiem ludzi sprzedając papkę, nie mająca nic wspólnego z prawdą. Dlaczego przeciętny człowiek nie lubił komuny? Bo karmiła go kłamstwem. To ówczesne powiedzenie, że muszę iść do lekarza, bo co innego słyszę, co innego widzę, niby dotyczyło czasów PRL, ale i w III RP nie straciło na aktualności. Mam nadzieję, że nowy rok będzie czasem przemiany w Polsce, że tym, którzy jeszcze uważają, ze wszystko jest w porządku, że poukłada się w głowie i zobaczą, jak rzeczywistość skrzeczy. Jeżeli udałoby się przełamać tę atmosferę, to byłby przełom, a to już podstawa, żeby rok zaliczyć do udanych.
Reklama
- Zanosiło się jednak, że nowego roku w ogóle nie będzie, wszak Majowie uznali, ze 21 grudnia nastąpi koniec świata.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Końcem świata straszono nas już w średniowieczu. Gdy nadchodził rok 2000, mówiono, że komputery zwariują, że nastąpi coś na kształt końca cywilizacji. Nie wiem skąd u ludzi ta potrzeba samodestrukcji, samounicestwienia, idea końca świata. Żeby tylko za szybko nie wykrakali. Z pewnością kiedyś wykraczą, ale nie myślę, żeby to się stało w tym, czy przyszłym roku. Franciszkanin o. Andrzej Klimuszko przed śmiercią w 1980 r. stwierdził, że widzi nad Polską 50 lat czystego nieba. Jak dobrze policzyć, to zostało nam jeszcze kilkanaście lat. I tego warto się trzymać!
- Jaki był mijający rok dla Pana?
Reklama
- Jeśli chodzi o tzw. twórczość artystyczną, to niezły, chociaż trudno nazwać dobrymi lata, gdy jestem tu i ówdzie zakazany. Choć zawsze można też powiedzieć, że jestem za słabym twórcą, nie pasuję do koncepcji, dlatego mnie nie ma. Jednak przecież pisałem w „Uważam Rze”, który za jakiś czas będzie uważany za tygodnik kultowy, z uwagi na legendę dziennikarzy, którzy odeszli, gdy władza zmieniła im redaktora naczelnego. Udało mi się zaistnieć jako człowiek pióra - piszę teraz do nowego pisma „W sieci” - czego wcześniej nie robiłem, bo udzielałem się kabaretowo, pisałem piosenki itp. Jestem zadowolony ze współpracy z mediami niezależnymi, że te media, mimo przeciwności losu, działają. I na tym też opieram swój optymizm. Bo nie ma powodu, żeby w wolnej Polsce te media były niszowe.
- Z czego będziemy śmiać się w nadchodzącym roku? Sądząc po okładce jednego z prorządowych tygodników, który pokazał Donalda Tuska ucharakteryzowanego na żula, chyba z premiera?
- Nie tylko z niego. Z pewnością, ani na świecie, ani w Polsce nie zabraknie głupich, czy absurdalnych rzeczy. Ja się raczej obawiam o siebie: że nie nadążę obśmiać się z tego, co będzie do obśmiania. Pod tym względem też jestem optymistą. Śmianie się z władzy jest przy tym czymś obowiązkowym. U nas porobiło się tak, że w telewizji jest jedno, dyżurne „Posiedzenie rządu”, które ma załatwić całą satyrę na władzę. Gdyby ktoś wytknął: „u was z władzy w ogóle się nie żartuje”, można mu odpowiedzieć: jak to, a „Posiedzenie rządu”?! Wymyślenie czegoś takiego, żeby dwóch facetów, choćby dobrych, załatwiało cała satyrę polityczną w telewizji, jest pomysłem makiawelicznym. Jest i będzie się z czego śmiać, ale żeby tylko było gdzie to robić!
- Dowcipów jest dużo, gdy społeczeństwo nie ma innych kanałów przekazu. Teraz chyba jest ich sporo?
- Nie zauważyłem tego, żeby dowcipów mówionych był nadmiar. Za Gomułki mówiło się: „Dlaczego Warszawa jest taka rozkopana? Bo trwają poszukiwania świadectwa maturalnego pierwszego sekretarza”. Dziś trzeba by to było… narysować. Dużo jest dowcipów przystosowanych do dystrybucji w Internecie, obrazkowych, rysunkowych, często bardzo inteligentnych. Choć rzeczywiście słyszałem ostatnio dowcip mówiony taki, który mnie rozśmieszył. „Mówi ojciec do syna: mam dla ciebie świetną partię na żonę! Syn: ale tata, ja nie szukam żony. Jak bym chciał, sam bym znalazł. Ojciec: ale to jest córka Kulczyka! Syn: a to co innego. Potem sam gość idzie do Kulczyka i mówi: mam idealnego kandydata na męża dla córki. Kulczyk: ale ja nie szukam męża dla córki! Gość: Ale to wiceprezes Orlenu. Kulczyk: A to co innego. Potem ten sam gość idzie do prezesa Orlenu i mówi: mam idealnego kandydata na wiceprezesa Orlenu. Prezes: ale ja nie szukam wiceprezesa! Ale to jest zięć Kulczyka!...”. Dziś operuje się raczej obrazem niż słowem, dowcipów, które opowiadało się na imieninach, nie ma w nadmiarze. Może powinienem uderzyć się w piersi i powiedzieć, dlaczego ich sam nie wymyślam? Możliwe, że w nowym roku zacznę to robić.