TERESA BAZAŁA: - 13 grudnia 1981 r. Nie zapomnę do końca życia tego dnia: przerażonej twarzy mojej mamy, która informowała mnie o tym, co się stało. I pełnego napięcia oczekiwania, kiedy funkcjonariusze SB, którzy musieli już wiedzieć o mojej działalności w NSZZ „Solidarność”, po mnie przyjdą. Od tamtego momentu zaczęłam traktować władze komunistyczne jako okupanta. Dlaczego? Przez to, w jaki sposób zdławiły ruch „Solidarności”. Wiedzieliśmy, jak wyglądały internowania, warunki, w jakich przesłuchiwano i przetrzymywano działaczy. Z Wolnej Europy i Głosu Ameryki dowiadywaliśmy się także o popełnianych w 80. latach morderstwach.
WIKTOR STASIK: - Przyszli po mnie do domu, 13 grudnia o godz. 3.00 nad ranem. Dwóch esbeków w cywilu i trzech zomowców z karabinami. Nie wiedziałem jeszcze, że ogłoszono stan wojenny. - Konstytucja gwarantuje mi spokój od godziny 23.00 do 5.00 rano. Proszę wyjść - zwróciłem się do nachodzących mnie w nocy funkcjonariuszy. Groźba, że mogli wyważyć drzwi, podziałała jak otrzeźwienie. Od roku pełniłem funkcję przewodniczącego Zakładowej Komisji NSZZ „Solidarność” w Fabryce Automatów Tokarskich we Wrocławiu. Udało mi się jeszcze spłukać w toalecie listę członków „Solidarności” i spakować ciepłą bieliznę. Nie byłem pewien, czy biorą mnie na przesłuchanie, czy - wzorem poprzednich pokoleń - zamierzają wywieźć na Syberię.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
JULIAN GOLAK: - Stan wojenny to był dramat dla Polski, przerwanie wielkiej, wspólnej pracy na rzecz wolnej ojczyzny. Dla mnie osobiście to jeden z przełomowych momentów życia. Kiedy ogłoszono stan wojenny, świadomie wróciłem z urlopu i jako sekretarz Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” w Zakładach Graficznych we Wrocławiu, zorganizowałem strajk, biorąc tym samym odpowiedzialność za działających tam ze mną ludzi.
TERESA BAZAŁA: - W tamtym czasie starałam się przede wszystkim ułatwić ludziom dostęp do prawdziwych informacji o tym, co dzieje się w poszczególnych regionach Polski. Komunizm opierał się na jednym, wielkim kłamstwie. Fałszowano historię, by ukazać system w jak najlepszym świetle. Kłamano także w sytuacjach, z których nie czerpano korzyści. Największy wstrząs przeżyłam, gdy po wybuchu elektrowni w Czarnobylu, ówczesny rzecznik rządu Jerzy Urban, zapewniał w telewizji, że nie ma żadnego zagrożenia. A wystarczyło powiedzieć, by nie wychodzić w tych dniach z dziećmi z domów, by nie narażać ich na chorobę nowotworową. Do tego dochodziły kradzieże: przed 1980 r. w zakładach pracy dochodziło do olbrzymiego rozkradania mienia. I nie chodzi tu o wynoszenie śrubek czy gwoździ przez robotników, ale wielotysięczne straty, dzięki którym bogaciły się władze zakładu. To właśnie ujawniały utworzone przez „Solidarność” komisje zakładowe, jeszcze przed ogłoszeniem stanu wojennego.
WIKTOR STASIK: - To kard. Wyszyński, a potem Jan Paweł II zainspirowali mnie do działalności związkowej. Pamiętam szczególnie słowa naszego Papieża na pl. Zwycięstwa w Warszawie, w imieniu całej Polski, a potem cała Polska zjednoczyła się w działaniu…
Reklama
JULIAN GOLAK: - Młodszym, bardzo trudno wytłumaczyć, czym były kartki na mięso, buty, słodycze. Wyjaśnić, że o tematach w prasie decydowały władze państwowe, że cenzurowano nawet prywatne listy.
Zostałem więźniem politycznym. Niestety, nie internowano mnie z innymi więźniami politycznymi, ale pozbawiono wsparcia przyjaciół, osadzając w więzieniu z kryminalistami, z których jeden był skazany na 25 lat więzienia, drugi - chyba na dożywocie. Najbardziej bolesne i upokarzające były przesłuchania - deptano mi palce u nóg ciężkimi butami, kazano rozbierać się do naga. Co gorsze, nie miałem wyroku i nie wiedziałem, za co siedzę.
WIKTOR STASIK: - „1. Odwołać stan wojenny. 2. Uwolnić internowanych. 3. Uwolnić naszego przewodniczącego Stasika” - moi koledzy z zakładu wypisali na transparencie swoje żądania. Dyrekcja, której zależało, by produkujący na eksport zakład znów ruszył, uruchomiła znajomości w Komitecie Wojewódzkim PZPR. W poniedziałek, wypuszczono mnie z Zakładu Karnego przy ul. Klęczkowskiej, by wymóc na załodze FAT przerwanie strajku.
JULIAN GOLAK: - Wypuszczono mnie po kilku tygodniach, już w 1982 r. Gdy zacząłem domagać się sprawiedliwości przed sądem, dowiedziałem się, że ze względu na zmilitaryzowanie zakładu, panowały w nim inne niż zazwyczaj przepisy, dlatego można mnie było aresztować i zwolnić z pracy. Równocześnie SB nakłaniały mnie do wyjazdu za granicę. Nie pozwoliłem wygonić się z ojczyzny, co zaowocowało inną formą represji, tzw. wilczym biletem: nie chciano mnie nigdzie zatrudnić, przez co musiałem opuścić ukochany Wrocław i wyjechać na prowincję.
WIKTOR STASIK: - Po wkroczeniu do zakładu, 18 grudnia 1981 r., ZOMO aresztowało pracowników według przygotowanej wcześniej listy. Zakład został rozwiązany. Trafiłem ponownie do aresztu, najpierw przy ul. Klęczkowskiej, a 7 stycznia 1982 r. - do obozu dla internowanych w Grodkowie. Przed wyjazdem wezwano mnie na kolejną rozmowę. - Mamy propozycję nie do odrzucenia, proponujemy bilet w jedną stronę: dla pana i rodziny. - Panowie, mi zależy na ojczyźnie - skwitowałem. - My sobie pojedziemy, by łatwo żyć, a tutaj co? Każde nowe pokolenie będzie zaczynać od nowa?
JULIAN GOLAK: - To była walka o prawa człowieka i obywatela oraz o wolną i niepodległą Polskę. Wiele osób podczas tamtych dni kształtowało swój charakter, patriotyzm. Niesamowite zjawisko miało miejsce w drugiej połowie 1981 r., gdy mimo wrogości władz, wolny związek zawodowy „Solidarność” stał się największą organizacją na świecie (zapisało się do niego prawie 10 milionów członków).