Reklama

Zabrałem Pana Jezusa i pojechaliśmy na tory

Niedziela Ogólnopolska 12/2012, str. 10-11

GRAZIAKO/Niedziela

Od lewej: Zofia Kozik, Wiesława Kaźmierczak, Mariusz Molenda i Katarzyna Molenda - to oni jako jedni z pierwszych ruszyli na ratunek

Od lewej: Zofia Kozik, Wiesława Kaźmierczak, Mariusz Molenda i Katarzyna Molenda - to oni jako jedni z pierwszych ruszyli na ratunek

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Mijając Szczekociny, zjeżdżamy za wiaduktem w prawo. Droga natychmiast robi się wąska i wyboista. Płowy, płaski i monotonny w barwie krajobraz zmienia się raptownie, gdy wyrastają przed nami pogięte metalowe konstrukcje wagonów, a raczej to, co z nich zostało, i czerwone strażackie wozy. Jesteśmy w Chałupkach, gdzie 3 marca zderzyły się czołowo dwa pasażerskie pociągi. Największa kolejowa katastrofa od 1989 r. pochłonęła życie 16 osób, blisko 60 jest ciężko rannych.

Wieś, która ruszyła na pomoc

Wieś jest malutka, raptem 14 numerów. Droga, las i tory - to wszystko. Okna niektórych domów wychodzą wprost na nasyp. Niemal naprzeciw miejsca katastrofy stoi zwyczajny przydrożny krzyż. Pod nim płoną znicze i stoi kilka osób w roboczych ubraniach. Poznaję twarze, które od dwóch dni widać we wszystkich telewizyjnych serwisach informacyjnych.
- Miałam się akurat kłaść spać, gdy usłyszałam ten huk... Pomyślałam, że butla z gazem komuś wybuchła, a z nią wyleciał w powietrze chyba cały dom, bo u mnie w oknach szyby aż zarzegotały - wspomina Wiesława Kaźmierczak. Jej mąż natychmiast złapał latarkę i wybiegł z domu.
- Boże, co to jest?! - wspomina dzisiaj swoją pierwszą myśl, gdy stanął przed spiętrzoną bryłą metalu. - Było ciemno i cicho. Cichuteńko. Zapaliłem latarkę i nogi się pode mną ugięły. Tam, w środku, byli ludzie. I jak zobaczyli światło, zaczęli strasznie krzyczeć. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ten wielki, wygięty w paragraf metalowy robal to wagon...
Chwilę po godz. 21 po pomoc zadzwoniła sołtys Chałupek Anna Kwiecień, której niezłomną postawę i zimną krew podziwiają dzisiaj wszyscy. Okna domu pani sołtys także wychodzą na tory. W tym samym czasie o pomoc alarmowali już pasażerowie z pociągu. W kilka minut później na łąkę pod nasyp kolejowy wjechał pierwszy wóz strażacki. Za nim karetka ze Szczekocin.
- Wyskoczył z niej lekarz, a po chwili usłyszałam, jak mówił do telefonu: „Moim zdaniem, to apokalipsa i masakra!” - wspomina jeden z mieszkańców Chałupek.
Mariusz Molenda, drugi dom od nasypu, wybiegł z domu chwilę po zderzeniu i od razu wziął ze sobą łom. Przez lata pracował, jak większość mieszkańców Chałupek, na kolei, więc podejrzewał, co się stało.
- To był widok, którego nie zapomnę do końca życia. Ci ludzie w wagonach... Przerażeni. Machali do mnie rękami, jakby nawoływali, a ja prosiłem, żeby się odsunęli, bo muszę tym łomem powybijać okna. A szkło w wagonach grube jest... Nie chciałem ich jeszcze bardziej poranić.
Pracował tak do chwili pojawienia się ratowników.
Katarzyna Molenda: - Było zimno i ciemno. A ci biedacy nie wiedzieli, gdzie są. Trzęśli się, jakby mieli gorączkę, przerażone twarze. Tłumaczono nam, że to szok.
- Ten huk postawił na nogi całą okolicę, więc za moment przyjechali ludzie z sąsiednich wsi. I jak się zorientowali w sytuacji, tośmy tu całą akcję zorganizowali - wspomina Zofia Kozik. - Nasza pani sołtys dowodziła. Kogo nakarmić, kogo napoić, kto na nocleg weźmie. U nas miejsca jest dość i zaproszenia szczere były. Ale większość z tych, co stali na własnych nogach, odmawiała. Wie pani, oni chcieli chyba jak najszybciej stąd uciec. Ratownicy kierowali ich do szkoły w Goleniowach, gdzie podstawiali autobusy do Krakowa i Warszawy. Poszło nam całe jedzenie przygotowane już na Dzień Kobiet.
Z ciepłym jedzeniem, o czym dowiadujemy się potem, zjawiły się także okoliczne restauracje. Właściciel wiejskiego sklepiku znosił całe pudła swojego towaru. Domy wyczyszczono z kocy, śpiworów i kurtek.
Sławek i Krystian Molenda - młodzi i zwinni - przeskoczyli na drugą stronę torów. Z ciekawości, jak to chłopaki. Nie wiedzieli, że jest tam gorzej niż od strony wsi. Nie wiadomo, dlaczego tam wyrzucało podczas zderzenia najwięcej ciał i okaleczonych, a żyjących ludzi. Chłopaki na wspomnienie tamtej nocy ciągle nie mogą powstrzymać łez.
- Wołali, żeby ich uratować. Wyciągaliśmy, kogo się dało, ale czasem się nie udawało, bo mieli nogi zaklinowane albo cali byli pod tym żelastwem. A oni ciągle wołali: Uratujcie nas...
Jeden z chłopców opowiada stale o kobiecie, z którą rozmawiał, prosząc, by jeszcze chwilę wytrzymała, bo już jedzie pogotowie. Wiedział, że jest poważnie ranna, bo miał na sobie jej krew.
- Zobaczyłem, że obok mnie zatrzymały się buty - noszą takie ratownicy. Mężczyzna nachylił się nad nami i dotknął szyi tej kobiety. Patrzył na mnie, a potem pokręcił głową. Przykleił jej do swetra kartkę w kratkę, a mnie poklepał po ramieniu. Potem dowiedziałem się, że taka kartka oznacza zgon.
- Jak przyjechali strażacy, a potem ratownicy, kazano nam odejść, żeby im w robocie nie przeszkadzać - opowiada starszy pan Kaźmierczak. - Uwijali się, widać, że znają się na swojej robocie.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Moim zdaniem - apokalipsa

Pierwsi strażacy ze Szczekocin przyjechali o 21.02, kilka minut po katastrofie. Dziesięć minut później - zespoły ratownicze ze Szczekocin, Kielc i Zawiercia. W akcji ratowniczej wzięło udział w sumie 450 strażaków, 416 ratowników medycznych, prawie 400 policjantów, plus dwa śmigłowce, plus 60 wozów strażackich. Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego w Katowicach organizowało całą akcję, m.in. postawiło w gotowości szpitale. - Trzeba było tak rozwieźć rannych, żeby ludzie nie umierali nam w kolejkach po ratunek, gdy inny szpital ma luzy - wyjaśniał Czarosław Kijonka, lekarz z Sosnowca.
Ratownicy stosowali tzw. triaż, czyli selekcję bardzo rannych, mniej rannych i tych niewymagających pomocy. O swojej pracy mówią bez emocji i raczej niechętnie. - Nie chciałaby się pani zamienić ze mną, zaręczam - mówi strażak z PSP. - Chyba najtrudniej zapomnieć, że słyszało się krzyk, a potem ten krzyk cichł. Urywał się i już. Ratownicy są tak szkoleni, żeby nie działać na emocjach. Ma być sprawnie i profesjonalnie. Liczy się czas, chce się ulżyć cierpieniu. A tutaj ludzie mieli bardzo poważne urazy, otwarte złamania, ciężkie urazy głowy, urazy wielonarządowe...
Akcję ratowniczą uznano za niemal idealnie przeprowadzoną. Nikt więcej, poza ofiarami samego zderzenia, nie umarł.

Reklama

Rozgrzeszyłem umierających

Ks. Władysława Banika - proboszcza parafii Goleniowy, do której należy wieś Chałupki, zdziwiło światło zapalone nagle w sobotni wieczór w budynku szkolnym. Podjechało kilka aut, w tym karetka. - Czułem, że coś się stało - wspomina dzisiaj. - Już zarzucałem kurtkę na plecy, gdy zadzwoniła parafianka Marta Koper, że wielka katastrofa na torach w Chałupkach, że mnóstwo rannych i zabitych. Poszedłem do kościoła po Najświętszy Sakrament. Ksiądz wie, że w takich sytuacjach jego miejsce jest przy potrzebujących, więc się ani chwili nie wahałem. Wiedziałem, że w szkole zorganizowano punkt ratunkowy. Okazało się jednak, że przywożą tu mniej poszkodowanych i opiekują się nimi nauczyciele i parafianie. Główna akcja odbywa się na miejscu zdarzenia. Zabrałem więc Pana Jezusa i pojechaliśmy do Chałupek. Ubrałem sutannę, więc nikt mnie nie zatrzymywał. Stanąłem na tym nasypie i zrobiłem to, co każdy ksiądz na moim miejscu powinien zrobić. Trzeba sobie wyobrazić dramaturgię wydarzeń. Nie mogłem wiedzieć, ilu jest ciężko rannych i umierających. Udzieliłem więc ogólnego rozgrzeszenia - to forma, która ma charakter nadzwyczajny. Zostałem w Chałupkach długo w noc, rozmawiając z osobami, które miały potrzebę rozmowy. Przy okazji widziałem naprawdę ciężką pracę oraz poświęcenie ratowników i strażaków - jestem pełen podziwu dla ich postawy! I naprawdę dumny ze swoich parafian. Modliliśmy się o ocalenie, o spokój dusz tych, co odeszli. Zagłuszały nas syreny karetek i wozów strażackich, ale chcę, by rodziny wiedziały, że byliśmy blisko odchodzących z modlitwą. Już na drugi dzień po tragedii odprawiliśmy w kościele parafialnym Mszę św. za poszkodowanych. Tego samego dnia w katedrze kieleckiej za ofiary tragedii modlił się bp Kazimierz Ryczan, biskupi pomocniczy i naprawdę wielu ludzi.

Potrzebują modlitwy

Odjeżdżamy z Chałupek w chwili, gdy wielki dźwig kolejowy ściąga z torów pognieciony korpus jednej z lokomotyw. Pod krzyżem zatrzymuje się na chwilę mężczyzna na rowerze. Był tu w sobotnią noc, jak wszyscy. Zabrał do siebie kilku pasażerów. Żona ich nakarmiła, dała ciepłe ubranie i pozwoliła się wypłakać. Mężczyzna ma poranione ręce, bo odginał blachy wagonów, żeby wydostać ludzi ze środka. Ciągle nie może zapomnieć krzyku i płaczu. Nie udało mu się do tej pory dobrze wyspać. - To były najgorsze chwile w moim życiu... - mówi.
Pyta nagle, z jakiej jesteśmy gazety. Po chwili dodaje: - Myślę, że w takich momentach widać, jak bardzo człowiekowi potrzebna jest wiara...

2012-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Niemcy: 2,5 roku więzienia za kradzież pektorału Benedykta XVI

2024-05-08 13:02

[ TEMATY ]

Benedykt XVI

Grzegorz Gałązka

Mężczyzna, który w czerwcu ubiegłego roku ukradł krzyż pektoralny papieża Benedykta XVI z kościoła w Traunstein w Górnej Bawarii, został skazany na dwa i pół roku więzienia. Tak orzekł sąd rejonowy w Traunstein w Górnej Bawarii, podała agencja KNA. Wyrok nie jest jeszcze prawomocny.

Według sądu sprawca, 53-letni obywatel Czech, chce mieć pewność, że krzyż, który obecnie znajduje się u znajomego, zostanie zwrócony. Wcześniej milczał na temat miejsca pobytu pektorału. Jego wartość nie może być dokładnie określona, szacuje się, że wynosi co najmniej 800 euro i ma dla wiernych bardzo dużą wartość symboliczną. Benedykt XVI zapisał go w testamencie swojej rodzinnej parafii św. Oswalda. To właśnie tutaj odprawił swoją pierwszą Mszę św. jako neoprezbiter w 1951 roku.

CZYTAJ DALEJ

37 lat temu w Lesie Kabackim rozbił się samolot Ił-62M „Tadeusz Kościuszko”

2024-05-09 07:29

[ TEMATY ]

lotnictwo

samolot

pl.wikipedia.org

Ił-62 w starych barwach PLL LOT (1978)

Ił-62 w starych barwach PLL LOT (1978)

37 lat temu, 9 maja 1987 r., w warszawskim Lesie Kabackim doszło do największej katastrofy w dziejach polskiego lotnictwa cywilnego. Zginęły 183 osoby - wszystkie, które znajdowały się na pokładzie. Katastrofa ponownie obnażyła dramatyczny stan bezpieczeństwa lotnictwa w krajach komunistycznych.

W drugiej połowie lat pięćdziesiątych po obu stronach żelaznej kurtyny trwały prace nad rozwojem samolotów odrzutowych dalekiego zasięgu. Jedną z pierwszych konstrukcji tego typu był sowiecki Iljuszyn Ił-62. Przeznaczony dla maksymalnie 195 pasażerów odrzutowiec został wprowadzony do służby w liniach Aerofłot w 1967 r. Wykorzystywano go do lotów transkontynentalnych oraz krajowych na najdalszych trasach, m.in. z Moskwy do Chabarowska i Władywostoku. W kolejnych latach wprowadzono zmodernizowaną wersję „M” z cichszymi silnikami. Iły i podobne do nich brytyjskie Vickersy VC10 (struktury były na tyle zbliżone, że podejrzewano Sowietów o kradzież technologii) charakteryzowały się wyjątkową konstrukcją. Obie maszyny posiadały aż cztery silniki na ogonie. W przypadku dużej awarii, np. pożaru jednego z silników, wszystkie pozostałe były narażone na szybkie zniszczenie.

CZYTAJ DALEJ

Dziś bulla o Roku Świętym, najbardziej uroczysty spośród dokumentów papieskich

2024-05-09 16:52

[ TEMATY ]

Watykan

bulla papieska

Rok Święty 2025

www.vaticannews.va/pl

Przewiduje się, że Jubileusz przyciągnie do Wiecznego Miasta miliony pielgrzymów.

Przewiduje się, że Jubileusz przyciągnie do Wiecznego Miasta miliony pielgrzymów.

Dziś wyjątkowy i doniosły dzień w Watykanie. Na rozpoczęcie wieczornych nieszporów Wniebowstąpienia Pańskiego w Bazylice Watykańskiej Papież uroczyście ogłasza Rok Święty 2025. Przewiduje się, że Jubileusz przyciągnie do Wiecznego Miasta miliony pielgrzymów. Dla wierzących jest to wyjątkowy czas łaski, a także specjalna okazja do uzyskania odpustu zupełnego. Szczegóły obchodów oraz daty Roku Świętego podaje bulla papieska.

Jubileusz lub Rok Święty jest obchodzony co 25 lat. Po raz pierwszy został ogłoszony w 1300 r. bullą Bonifacego VIII, która do dziś jest przechowywana w Watykańskiej Bibliotece Apostolskiej. Bulla papieska to dokument z pieczęcią papieża, a zatem po przywileju najbardziej autorytatywny i uroczysty spośród dokumentów biskupa Rzymu. Termin ten wywodzi się od łacińskiego bulla, który oznaczał ołowianą pieczęć zawieszoną na dokumencie, a dopiero od około XIV wieku był stosowany do dokumentów opatrzonych taką pieczęcią. Użycie ołowianej pieczęci jest udokumentowane w przypadku papieży od VI wieku. W przypadku dokumentów o szczególnym znaczeniu zamiast ołowiu stosowano złoto.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję