Mimo zapewnień postępowej publicystyki, iż nie jest już aktualna dyrektywa: „Kto ma media, ten ma władzę”, zmiany w podejściu do roli środków komunikacji masowej są czynione. I bardzo dobrze. Co prawda, przy obecnym dostępie do przeróżnych stacji telewizji, radia, internetu, do słowa drukowanego, monopol informacyjny nie grozi, ale przynajmniej te media, które finansowane są z naszych danin (obowiązkowy abonament), muszą podlegać staranniejszemu doborowi kadr i kontroli co do realizacji misji budowania dobra wspólnego. Okiełznanie niefrasobliwego czy tendencyjnie judzącego słowotoku, wylewanego z publicznych bądź prywatnych nadajników, jest zadaniem pierwszoplanowym, ponieważ te agresywne, emocjonalne bądź na zimno preparowane informacje (a informacją jest wszystko) mogą - zaburzając tok logicznego myślenia, wprowadzając w błąd - prowadzić do podejmowania katastrofalnych decyzji na dużą skalę, wywoływać waśnie oraz kryminalne czyny. Odpowiedzialność za słowo będące w służbie prawdy musi być egzekwowana. Naciski społeczne - w tym przez dziwny twór: „Radę Etyki Mediów”, z Magdaleną Bajer na czele, czy inne „rady” bądź „komisje” - nie dają spodziewanych efektów, a to ze względu na swoją anemię, asymetryczność w rozumieniu „etyki” czy nawet zadziwiającą spolegliwość wobec potentatów (z tego samego towarzystwa?...). Dlatego wprowadzenie do ustawy o KRRiT zapisu o dawaniu baczenia i surowym dyscyplinowaniu tokistów antyprawdy i antyetyki, słuszne i potrzebne, już wywołuje odruchy genetycznego niepokoju u czeladników postępu. Prawi nie muszą się lękać; lewość musi zaś gromadzić fundusze na kary za fałszywki, demoralizację i judzenia. Bądź przejść dodatkowe szkolenia w spryciólstwie hucpiarstwa. A może lepiej w rozumieniu, co to jest prawda?... szacunek do niej?... miłość bliźniego?...
Pomóż w rozwoju naszego portalu