Sejm podjął 10 września br. „Uchwałę w sprawie praw Polski do niemieckich reparacji wojennych oraz w sprawie bezprawnych roszczeń wobec Polski i obywateli polskich wysuwanych w Niemczech”. W tekście znajduje się stwierdzenie, iż „Polska nie otrzymała dotychczas należnej kompensaty finansowej i reparacji wojennych za olbrzymie zniszczenia oraz straty materialne i niematerialne spowodowane niemiecką agresją...”. W dokumencie Sejm wzywa rząd RP „do podjęcia stosownych działań w tej materii wobec rządu RFN”. Sejm oświadcza też, że „Polska nie ponosi żadnych zobowiązań finansowych wobec obywateli RFN wynikających z II wojny światowej” i wzywa rząd do „jak najszybszego przedstawienia opinii publicznej szacunku strat materialnych i niematerialnych poniesionych przez Państwo Polskie i jego obywateli w wyniku wojny”. Jest w uchwale również apel do rządu RFN „o uznanie bezzasadności i bezprawności niemieckich roszczeń odszkodowawczych przeciwko Polsce oraz o zaprzestanie kierowania obywateli niemieckich na drogę sądową lub administracyjną przeciwko Polsce”. W ostatnim zdaniu Sejm wzywa rząd, by ten podjął zdecydowane kroki w sprawie uznania przez RFN ewentualnej odpowiedzialności za straty własnych obywateli wynikające z postanowień umowy poczdamskiej i późniejszych procesów repatriacyjnych.
Wreszcie ten Sejm uczynił coś nie dla siebie, ale dla Polski - tak można by podsumować tę jednomyślnie przyjętą uchwałę, bardzo ważną w obliczu rosnącego w siłę w Niemczech Pruskiego Powiernictwa, Stowarzyszenia Wypędzonych czy różnych ziomkostw. Na pewno nie należy lekceważyć wzrastającej fali roszczeń niemieckich, a zwłaszcza przygotowanych pół miliona prywatnych pozwów o zadośćuczynienie za utracony majątek w Polsce. W każdej z takich spraw Polska może zostać przed międzynarodowym trybunałem oskarżona nawet o zbrodnie wojenne, rabunki, wypędzenia... Niemcy w roli ofiar - to najczarniejszy dla Polski scenariusz, jaki można byłoby sobie wyobrazić. Ta próba oddzielenia win Niemców od krzywdy Niemców jest zaiste niespotykaną obłudą. To z winy Niemców Polska straciła podczas II wojny światowej 38 proc. majątku narodowego. Dla porównania: Francja - 1,5 proc., Wielka Brytania - 0,85 proc. Zniszczeniu uległo prawie milion gospodarstw domowych na wsi i prawie 2 miliony w miastach. Przeliczając wartość szkód i strat na złoto, na którym były oparte zarówno złotówka, jak i dolar amerykański, łączna wartość strat poniesionych przez Polskę wynosiłaby dzisiaj około 630 mld obecnych dolarów. A kto przeliczy na pieniądze miliony zamordowanych ludzi? A straty moralne, piekło obozów koncentracyjnych, rozstrzeliwań, łapanek... W sumie dotknęło to około 13 milionów osób.
Najpierw przeciwko wszelkim roszczeniom odszkodowawczym wypowiedział się prezydent Aleksander Kwaśniewski, mówiąc: „Gdybyśmy wystawili ten rachunek, zniszczylibyśmy zjednoczoną Europę”. Następnie od sejmowej uchwały odciął się rząd RP, i jak zwykle - zgodnie z taktyką nieustannych ustępstw w polityce zagranicznej - stwierdził, że „sprawa reparacji jest zamknięta raz na zawsze”. Te słowa po obradach rządu 14 września zabrzmiały w ustach premiera Marka Belki tak zdecydowanie, że aż zdziwiły zebranych na konferencji prasowej dziennikarzy. Siedzący obok minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz jakby wstydził się za posłów, którzy nie znają historii, ponieważ - według niego - rząd Bieruta w 1953 r. zrezygnował z wszelkich roszczeń wobec Niemców. Minister Cimoszewicz jest w błędzie, ponieważ z dokumentów wynika, że zrzeczenie się reparacji przez rząd Bieruta nie miało żadnej mocy prawnej, nie zostało bowiem przyjęte zgodnie z prawem, czyli przez Radę Państwa lub Sejm, nie zostało też ani opublikowane, ani podpisane. Ponadto dotyczyło ono wyłącznie reparacji z terenu NRD, a nie całych Niemiec, ponieważ powoływało się w swej treści na analogiczne oświadczenie rządu sowieckiego.
Nie ma się co dziwić, że takich zastrzeżeń wobec aktu Bieruta nie miał niemiecki Bundestag, wydając w 1990 r. uchwałę, w której stwierdzał, że „rezygnacja Polski z reparacji od Niemiec z 23 sierpnia 1953 r. zachowuje moc obowiązującą także wobec zjednoczonych Niemiec”. Niestety, rząd premiera Mazowieckiego nie protestował, można z tego wnosić, że zapewne zostało to wcześniej uzgodnione. Ale bez wzajemności, ponieważ rząd federalny Niemiec nie uczynił podobnego gestu, nie podjął uchwały o wygaśnięciu wszelkich roszczeń Niemców wobec Polski. Nie tylko tego nie uczynił, ale zaczął wspierać finansowo Związek Wypędzonych oraz popierać indywidualne działania osób, które roszczą sobie prawa do majątku na polskich ziemiach zachodnich.
Rząd premiera Marka Belki, odcinając się od sejmowej uchwały, naiwnie liczy na to, że ewentualne roszczenia niemieckie pod adresem Polski i obywateli polskich zostaną odrzucone przed polskimi sądami i europejskimi trybunałami. Rzekomo obiecał to kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder podczas uroczystości 60. rocznicy Powstania Warszawskiego. Przypomnę, że Kanclerz powiedział jedynie, że rząd niemiecki nie będzie wspierał żadnych indywidualnych roszczeń jego rodaków. Bardzo mało powiedział. A ponadto należy zapytać, od kiedy to politykę polskiego państwa można opierać na kilku zdaniach przemówienia niemieckiego kanclerza, którego poparcie w Niemczech przypomina ostatnie miesiące rządów nazywanego polskim kanclerzem Leszka Millera?
Uchwała polskiego Sejmu wywołała burzę w Niemczech. Określono ją generalnie jako „antyniemiecką”, jako „polską prowokację”, ma ona świadczyć o braku naszego umiaru i szkodzi wspólnej sprawie. Cóż, niemieckie media i politycy jakby nie dostrzegają, kto sprowokował całą sprawę, co jednak najgorsze, mimo powagi sytuacji, trwają na stanowisku, że nie mogą swoim obywatelom zakazać wysuwania roszczeń odszkodowawczych wobec Polski. Czyli - Niemcom będzie wolno sądzić się z Polską o pieniądze, a Polsce nie wolno nawet uczynić symbolicznego gestu pamięci - bo tylko w takiej perspektywie można oceniać tę uchwałę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu