W dniu Zwiastowania, 25 marca 1981 r., gdy nasz Ojciec (Ksiądz Prymas) prowadził dla Instytutu Prymasowskiego - czyli dla swoich duchowych córek - dzień skupienia w Choszczówce, zauważyłyśmy,
że z Ojcem dzieje się coś złego: wyglądał bardzo mizernie, mało jadł i mówił z wyraźnym trudem. Wszystkie wielkie sprawy zaczynają się dla nas zawsze w dniu Zwiastowania. Byłyśmy przerażone
niemocą Ojca, który - wbrew swemu zwyczajowi - natychmiast po Mszy św. porannej musiał się położyć. Potem była konferencja, która trwała bardzo długo, jakby Ojciec nie mógł sobie poradzić z jej zakończeniem.
Nigdy tak nie bywało, a więc budziło to w nas niesamowity wprost niepokój. Matka Boża widocznie chce nam dzisiaj, w dniu Zwiastowania, powiedzieć, że Ojciec jest chory, że zaczyna się coś
strasznego...
Potwierdziły to późniejsze fakty. 2 kwietnia Ojciec udał się do kliniki, aby przeprowadzić badania. Wyniki były bardzo złe, świadczyły o rozpoczynającej się ciężkiej chorobie. Zaczęły się uciążliwe
badania i coraz gorsze ich wyniki. Z dnia na dzień choroba postępowała - widać było, że Ojciec odchodzi... Cała Polska padła na kolana, aby wspierać ukochanego Prymasa.
Nadszedł dzień 3 maja, uroczystość Królowej Polski. Ojciec był bardzo smutny, że nie może pojechać na Jasną Górę do swojej Matki i Królowej: "Widocznie Ona mnie już nie chce. Ale ja i tak
stoję na progu Kaplicy Jasnogórskiej, bo muszę być z Nią i przy Niej, chociażby mnie wszyscy potrącali". Ale oto pociecha - telefon z Rzymu od Jana Pawła II. Rozmowa trwa 20 minut. Jest
to dla Ojca niebywała radość.
Potem jednak nadchodzi straszny dzień 13 maja - Matki Bożej Fatimskiej. O godzinie 17 z minutami - zamach na życie Ojca Świętego Jana Pawła II na Placu św. Piotra w Rzymie. Kule zamachowca
dosięgły Widzialnej Głowy Kościoła. Sytuacja dramatyczna: w poliklinice Gemelli w Rzymie Papież walczy o życie; w Warszawie na Miodowej - umierający Prymas Wyszyński. Nikt z domowników
nie chciał Ojcu powiedzieć o zamachu, więc ja to uczyniłam 14 maja. Na kilka długich chwil Ojciec zapadł w milczenie. Przeżywał... Potem powiedział: "Zawsze się tego obawiałem. Teraz proszę
Was: Nic za mnie - wszystko za niego". Wiedział przecież, że dzień i noc klęczymy za niego w Warszawie i na Jasnej Górze, błagając o cud uzdrowienia. Ojciec dodał jeszcze:
"Ja mogę odejść, on musi żyć". Wiedziałam, że w tym momencie Ojciec składa ofiarę ze swego życia za Papieża.
W międzyczasie Ojciec przekazał mi słowa swojego duchowego testamentu - dla mnie i dla naszego Instytutu. Kładł mi na serce odpowiedzialność za dzieło Instytutu, a zwłaszcza za chwałę
Maryi Jasnogórskiej w naszej Ojczyźnie: "Przecież to Wasza najukochańsza sprawa, dla której żyjecie".
Nadszedł dzień 16 maja - Ojciec przyjmuje sakrament chorych z rąk ks. Edmunda Boniewicza, swego długoletniego spowiednika, w obecności członków Kapituły Warszawskiej i Gnieźnieńskiej.
Przemawia do zebranych. Mówi m.in.: "Testamentu nie piszę żadnego... Przyjdą nowe czasy, wymagają nowych świateł, nowych mocy, Bóg je da w swoim czasie. Pamiętajmy, że jak kard. Hlond, tak i ja,
wszystko zawierzyłem Matce Najświętszej i wiem, że nie będzie słabsza w Polsce, chociażby ludzie się zmieniali. Ze swej strony przyjmijcie moje pokorne błogosławieństwo: w imię Ojca
i Syna, i Ducha Świętego. Amen".
20 maja o godz. 10.30 przyszła do Ojca Matka Boża Jasnogórska w kopii Cudownego Obrazu nawiedzającego stolicę. Skręciła z trasy nawiedzenia i przybyła do umierającego Prymasa.
Kapłani wnieśli Obraz na ramionach i ustawili tak, że Ojciec mógł ręką dotknąć dłoni Maryi. Przemawiał do Niej wzruszającymi słowami: "Dziękuję Ci, Matko, że jeszcze raz przyszłaś do mnie. Tyle razy
przychodziłaś do mnie, zwłaszcza na Jasnej Górze. Ale i ja przychodziłem do Ciebie". Następnie Ojciec prosił Maryję, aby Jej wędrówka po Polsce nigdy nie ustała. Gdy skończy się jedno nawiedzenie,
niech zacznie się następne. Ojciec oddał Maryi cały Naród polski, zwłaszcza dzieci i młodzież. Zakończył tę modlitwę słowami: "I mnie w opiece swej miej".
22 maja przyszli do łoża umierającego Prymasa biskupi, członkowie Rady Głównej Episkopatu, która tego dnia rozpoczynała swe prace na Miodowej, prosząc o instrukcje i błogosławieństwo. Żegnali
się z Księdzem Prymasem. Ojciec słabym już głosem wygłosił do nich wspaniałe przemówienie. Był to testament Prymasa Polski dla Konferencji Episkopatu; kończył się słowami: "Same uczucia wdzięczności.
Do nikogo - najmniejszego żalu. Na nikim - najmniejszego zawodu. Wszystkim pozostawiam moje serce, które nie zabiera z sobą żadnego zastrzeżenia w stosunku do żadnego z biskupów polskich,
do kapłanów i ludu Bożego. Wszystkie nadzieje - to Matka Najświętsza. I jeżeli jaki program - to Ona! (...). Pobłogosławcie mi, Bracia! Proszę o to pokornie". Biskupi udzielili swego błogosławieństwa.
Wszyscy szlochali.
Było to wstrząsające pożegnanie.
28 maja o godz. 4.40 rano, w święto Wniebowstąpienia Pańskiego, Ksiądz Prymas odszedł do Pana. W ogrodzie zakwitły magnolie.
Pogrzeb - w dniu 31 maja - był wielką manifestacją całego Narodu. Polska żegnała umiłowanego Prymasa. Wśród setek wieńców wyróżniał się jeden z napisem: "Niekoronowanemu Królowi Polski".
W słowach tych Polacy wyrażali, kim Prymas Tysiąclecia był dla Narodu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu