Reklama

Bez kompleksów

Niedziela warszawska 6/2005

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Katolik świecki, obecny w życiu publicznym, jest skazany na permanentny konflikt z duchownym. Dlaczego? Ponieważ duchowny jest strażnikiem i nauczycielem ideału. A świecki, który poważnie traktuje swoją misję, nigdy tego ideału nie wprowadzi w życie w całości.

Z bp. Piotrem Jareckim, przewodniczącym zespołu Episkopatu Polski ds. Unii Europejskiej i reprezentantem Episkopatu Polski w Komisji Episkopatów Wspólnoty Europejskiej COMECE, rozmawia ks. Henryk Zieliński

Ks. Henryk Zieliński: - Czy w związku z nową funkcją planuje Ksiądz Biskup w najbliższym czasie przeprowadzkę do Brukseli?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Bp Piotr Jarecki: - Przeprowadzki nie planuję. Ale częstsze wizyty w Brukseli będą potrzebne. Jak częste, to się okaże. Jeszcze nie wszedłem w tę nową rzeczywistość.
Na początku muszę zorganizować tu, w Polsce, profesjonalny zespół ds. Unii Europejskiej, do czego zobowiązuje mnie decyzja Episkopatu Polski.

- Na czym mają polegać nowe obowiązki Księdza Biskupa?

- Można je zawrzeć w dwóch punktach. Po pierwsze, jestem delegatem Episkopatu Polski w Komisji Episkopatów Wspólnoty Europejskiej (COMECE). Gromadzi ona przedstawicieli episkopatów ze wszystkich krajów członkowskich Unii. Będę w tym gremium reprezentował polskich biskupów. Wcześniej robił to abp Henryk Muszyński. W praktyce moim obowiązkiem będzie obecność dwa razy do roku na posiedzeniach plenarnych COMECE i utrzymywanie stałego kontaktu z tą Komisją.
Po drugie, mam przewodniczyć zespołowi Episkopatu Polski ds. Unii Europejskiej. To zadanie będzie trudniejsze, bo zespół taki jeszcze nie istnieje. Trzeba go powołać do istnienia i opracować cele i metody jego działania. Musimy się zastanowić, czy chcemy utrzymywać biuro z pracownikami etatowymi, czy tylko powołać ciało konsultacyjne, które będzie się zbierać doraźnie, w miarę potrzeb.
Najpierw muszę się bliżej zapoznać z nową rzeczywistością, aby do niej dostosować metody pracy. Będzie się od nas pewnie oczekiwać reagowania na zjawiska, które obserwujemy w Europie. W tym celu nieuniknione będą nasze kontakty z politykami i instytucjami unijnymi. To wszystko jest do wypracowania.

Reklama

- Czy możliwość poznawania od środka problemów Unii będzie owocować jakimś wpływaniem Księdza Biskupa na program duszpasterski Kościoła w Polsce?

- Nie wiem czy moje doświadczenia będą mieć bezpośrednie przełożenie na program duszpasterski kreowany w Polsce. Natomiast jest rzeczą naturalną, że jako delegat Episkopatu Polski, mam być dla całego gremium naturalnym źródłem informacji. Żeby biskupi nie musieli wyrabiać sobie zdania o tym, co dzieje się w Unii, tylko na podstawie relacji telewizyjnych czy artykułów w gazetach. Chodzi o informację w miarę obiektywną, również o wszystkich wyzwaniach i zagrożeniach, aby Kościół mógł szybko na nie odpowiedzieć.

- Niektóre z tych zagrożeń już teraz dają się zdefiniować. Choćby brak przeniesienia wiary na życie społeczne...

- Dotykamy bardzo skomplikowanego tematu. W moim rozumieniu katolicyzm, nie tylko w Polsce, generalnie za mało uwagi zwraca na wymiar społeczny, a koncentruje się na wymiarze indywidualistycznym i kultycznym. Religię często zawężamy do kultu, który ma za mało konsekwencji w stylu życia. Rzeczywiście brakuje tego przeniesienia z dziedziny religijnej czy duchowej, związanej z wiarą, na dziedzinę świecką. Natomiast sensem wiary i kultu jest to, aby człowiek przemieniony od wewnątrz, przemieniał dalej rzeczywistość świecką.
Naprzeciw temu zjawisku wychodzi nasza ostatnia inicjatywa, aby upowszechnić wskazania nauki społecznej Kościoła. Naszym celem jest, żeby kult Eucharystii prowadził do duchowości eucharystycznej. Żeby adorowanie Pana Jezusa i przeżywanie Mszy św. miało konsekwencje w świeckim życiu człowieka. W przeciwnym razie wiara w Eucharystię i jej kult nie mają pełnego wymiaru.

- Ale współczesne trendy w Europie dążą raczej do wypierania wartości religijnych z życia społecznego...

- Przeżywamy taki czas, że świat histerycznie reaguje na wszelkie odniesienia do chrześcijaństwa. I rzeczywiście próbuje się zepchnąć nas z naszą wiarą do sfery prywatności.
Co w związku z tym możemy zrobić? Wiem, że nie możemy wprowadzać wartości chrześcijańskich do życia społecznego przemocą. Nie powinniśmy wprowadzać ich tam również podstępem. To byłoby niegodne. A zatem jak? Mamy wprowadzić wartości religijne w życie społeczeństwa przez własne świadectwo. A to wymaga solidnej formacji i wychowania.
Analizując rzeczywistość demokratyczną, dochodzę do przekonania, że wprowadzanie tego, co nazywamy inspiracją chrześcijańską w życiu społecznym, będzie się dokonywało nie tyle przez struktury i rozwiązania prawne, ile przez wewnętrzne przekonania człowieka, będą przechodziły przez szeroko rozumianą sferę kultury. Zatem mniej nakazów, mniej forsowania czegoś, a raczej praca nad człowiekiem. Chodzi o to, żeby człowiek zasiadający w Parlamencie Europejskim był przekonany że chrześcijańska wizja człowieka i społeczeństwa naprawdę służą samemu człowiekowi i całej cywilizacji.
Natomiast w przypadku takich zachowań, jakie dotknęły niedawno prof. Rocco Buttiglione, powinniśmy reagować zdecydowanie, bo są one niesprawiedliwe. Dyskryminują jedną z liczących się części społeczeństwa, dzielą ludzi na lepszych i gorszych. Władza, zgodnie z zasadami demokracji, ma obowiązek traktować chrześcijan z ich przekonaniami, podobnie jak wszystkich innych ludzi. Nikt nie robi tu łaski. A czy chrześcijanie będą mieć mniejszość, czy większość w parlamencie, to zależy od układu sił, jakie wybiorą poszczególne społeczeństwa.

- Nie ma Ksiądz Biskup wrażenia, że mniejszości religijne w Europie, jak choćby islam czy judaizm, potrafią bardziej zdecydowanie bronić swoich praw, niż chrześcijanie?

- Z obserwacji widać, że potrafią bardziej. Natomiast jeśli tak jest, że mamy za mały wpływ na życie społeczne, to nie jest wina ani Unii, ani muzułmanów, ani żydów. To wyłącznie nasza wina, że nie stać nas na jedność, na porozumienie, żeby podstawowe wartości lansować wspólnie z chrześcijanami innych wyznań. Mam wrażenie, że ciągle za mało widać w nas jednoczącą siłę wiary. I dlatego tracimy.

- Niedawno mówił Ksiądz Biskup, że chrześcijanie nie powinni unikać szlachetnej walki o swoje wartości. Tymczasem chrześcijanie nie lubią słowa walka, które kojarzy się albo z marksizmem, albo z krucjatami...

- Moje obserwacje wskazują, że faktycznie przeciętni chrześcijanie boją się konfliktu jak diabeł święconej wody. Myślą, że sam konflikt jest czymś moralnie złym i grzesznym. Mimo to, twierdzę, że konflikt należy do natury życia społecznego. Nie ma życia społecznego bez konfliktu. Życie społeczne bez konfliktu będzie w niebie.
Jest kilka sposobów przeżywania konfliktów. Zauważam, szczególnie u ludzi wierzących, że kiedy widzą na horyzoncie konflikt, chcą zasłonić oczy, schować głowę w piasek i udawać, że nie ma sprawy. Ludzie często się nie zgadzają między sobą, a tylko udają, że wszystko jest pięknie. Nie stać ich, żeby sobie to powiedzieć, wyjaśnić. I ten lęk przed konfliktem może być jedną z przyczyn naszej słabości. Naszego braku wpływu na życie społeczne.
Z drugiej strony uważam, że czasem jesteśmy nieroztropnymi marzycielami, gdy chodzi o obecność wartości chrześcijańskich w życiu społecznym. Chcielibyśmy, aby ideały, o których mówimy, stawały się rzeczywistością w życiu społecznym w całości. Jeśli tak się nie dzieje, to zaczynamy się ze wszystkiego wycofywać, uciekać. A w konsekwencji, to nasze pole zagospodarowują ludzie o zupełnie innym światopoglądzie, często wrodzy nam ideowo. Taka ucieczka świadczy, że nie jesteśmy dojrzali w sensie dojrzałości chrześcijańsko-społecznej. Bo człowiek dojrzały wie, że ideałów, w które wierzy i za które gotów jest oddać życie, nie uda się wprowadzić w całości do życia społecznego. Dlatego chce i umie współpracować z tymi, którzy w pełni nie podzielają jego ideałów, aby zrealizować jak najwięcej dobra.

- Czy nie jest tak, że większość ruchów i stowarzyszeń, które miały być wiosną Kościoła, a które gromadzą ludzi uchodzących za kościelną elitę, sprzyja takiemu zamykaniu się na świat we własnym gronie?

- Wszyscy przyzwyczailiśmy się do powtarzania formułek: „najważniejsza jest formacja”. Sam to mówiłem w Akcji Katolickiej: „formacja jest fundamentem organizacji apostolskiej”. A potem lata mijały, a oni powtarzali: formacja, formacja.
Trzeba było sobie postawić pytanie, czy Akcję Katolicką albo inne stowarzyszenie powołujemy tylko dla formacji? Nawet z punktu widzenia doktrynalnego byłoby to błędem, żeby powoływać stowarzyszenie świeckich tylko dla formacji. Żeby się spotykali, modlili i dyskutowali o Bogu. Jeżeli się spotykają, to po to, aby zainspirowani tą modlitwą i dyskusją poszli i przekształcali społeczeństwo świeckie zgodnie z tym, do czego doszli w dyspucie. Jeżeli tego drugiego elementu nie ma, to duchowość człowieka świeckiego nie jest pojmowana integralnie. I to jest grzech pierworodny wielu środowisk katolików świeckich, nie tylko w Polsce.

- Dlaczego tak się dzieje?

- Bo to jest wygodne. Całe życie się formować. To jest bardzo wygodne: przyjść, posiedzieć, wzruszyć się, Pana Jezusa poadorować, podebatować o Nim przy kawce czy przy herbatce. I rozejść się do ciepłych domków. A co potem? Żeby potem wejść w dialog z ludźmi, którzy myślą inaczej, aby świadczyć o swojej wierze? Z tym jest gorzej. Tej umiejętności wchodzenia w trudny dialog ze światem, w wypracowanie wspólnych praktycznych projektów, w naszym Kościele brakuje. Za mało do tego wychowujemy.
Podejrzewam, że taka postawa świeckich jest także konsekwencją postawy nas, duchownych: kapłanów i biskupów. Mam wrażenie, że jako duchowni, chcielibyśmy tym najbardziej zaangażowanym świeckim dyktować co oni mają robić w życiu społecznym i w życiu politycznym. Otóż to jest straszny błąd.
Osobiście dochodzę do wniosku, że katolik świecki, obecny w życiu publicznym, jest skazany na permanentny konflikt z duchownym. Dlaczego? Ponieważ duchowny jest strażnikiem i nauczycielem ideału. A świecki, który poważnie traktuje swoją misję, nigdy tego ideału nie wprowadzi w życie w całości. Wprowadzi w 60% albo w 70%; nieraz w 30% czy w 20%. I kiedy się spotka ze swoim proboszczem czy biskupem, to usłyszy: „dlaczego tak mało?”. Musi wtedy odpowiedzieć: „zrobiłem co mogłem”. Albo się przyzna, że nie zrobił wszystkiego, co mógł.
Świeccy i duchowni muszą być partnerami. Nie może być tak, że jedni mówią, a drudzy wykonują. Raczej jeden ma przypominać o ideałach, a drugi robić wszystko, żeby z ideałów uczynić rzeczywistość. Przekuwać je na prawo, struktury społeczne, wytwory kultury itd.

- Sądzi Ksiądz Biskup, że duchowni są przygotowani do takiego dialogu ze świeckimi?

- Nie ukrywam, że obserwując niektórych naszych kapłanów zauważam, że oni się boją społeczeństwa. Bulwersuje mnie, gdy w szkole widzę księdza, który siedzi w kąciku jak trusia. On powinien odgrywać rolę lidera społecznego, bo i po to jest tam jest posłany. W dobrym tego słowa znaczeniu. Nie bójmy się takiej etykietki, że ktoś nie ma pokory, że chce się pokazać. Ksiądz ma oddziaływać, ma prowadzić do Chrystusa. Dlatego powinien być liderem społecznym. Ma być dla świeckich przewodnikiem duchowym, religijnym i moralnym. Ma tam być obecny i działać „z pokornie podniesioną głową”.

- Jeszcze niedawno zarzucano niektórym księżom, że się zajmują formowaniem elit. Ksiądz miał się zajmować formacją mas. Kościół, pod wpływem idei rewolucyjnych, miał być ludowy i robotniczy. Czy w tej dziedzinie coś się zmienia?

- Zdajemy sobie sprawę, że społeczeństwo i Kościół potrzebują elit. Społeczność bez elity, łatwo daje się przekształcić w bezkształtną masę, podatną na sterowania przez wszelkiego rodzaju demagogów. Bezkształtna masa pójdzie za tym, kto głośniej krzyczy, za każdą reklamą, kupi co jej podpowiedzą niezależnie, czy tego potrzebuje, czy nie, bo nie potrafi ocenić.
Elita w społeczeństwie jest jak zaczyn w cieście. Nie ma dobrego ciasta bez zaczynu.
Myślę, że powinniśmy zreformować w Polsce choćby duszpasterstwo ludzi pracy. Przez długie lata było ono związane z walką robotników, głównie wielkoprzemysłowych, o ich prawa. O prawo do pracy, do słusznej zapłaty. Były to słuszne prawa, ale dotyczące jednej z grup społecznych.
Dzisiaj sądzę, że nawet z ramienia Episkopatu trzeba objąć jednym duszpasterstwem robotników i przedsiębiorców. Wszystkich, którzy pracują. Przedsiębiorca czy menedżer jest także człowiekiem pracy. W tej sprawie musimy zrewidować nasz punkt widzenia. Inaczej duszpasterstwo świata pracy nie będzie miało wpływu na życie społeczne. Pozostaną tylko protesty i rewindykacja.
Znakiem czasu jest potrzeba inwestowania mocniej w te dziedziny i sfery, gdzie jeszcze niedawno większe zaangażowanie Kościoła było niemożliwe albo mocno utrudnione. Ważne, abyśmy wyzbyli się niepotrzebnych kompleksów wobec ludzi bardzo wykształconych, zamożnych czy wysoko postawionych. Bo każdy z nich potrzebuje Boga, niezależnie od swojego statusu materialnego, społecznego i intelektualnego.

- Dziękuję za rozmowę

2005-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

[ TEMATY ]

św. Katarzyna Sieneńska

Giovanni Battista Tiepolo

Św. Katarzyna ze Sieny

Św. Katarzyna ze Sieny

W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne.
Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej.
Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia.
Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie.
Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy.
Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską.
Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej".
Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała!
Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła.
Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża.
Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.

CZYTAJ DALEJ

Bp Piotrowski: duchowni byli ostoją polskości

2024-04-29 11:42

[ TEMATY ]

bp Jan Piotrowski

duchowni

archiwum Ryszard Wyszyński

Odsłonięcie i poświęcenie pamiątkowej tablicy przy ścianie śmierci - z nazwiskami kilkunastu duchownych katolickich, którzy zginęli w obozie Gross- Rosen w Rogoźnicy

Odsłonięcie i poświęcenie pamiątkowej tablicy przy ścianie śmierci - z nazwiskami kilkunastu duchownych katolickich, którzy zginęli w obozie Gross- Rosen w Rogoźnicy

Duchowni byli ostoją polskości, co uniemożliwiało skuteczne wyniszczenie narodu, zgodnie z niemieckim planem - mówił dzisiaj w kieleckiej bazylice bp Jan Piotrowski, sprawując Mszę św. przy ołtarzu Matki Bożej Łaskawej, z okazji Narodowego Dnia Męczeństwa Duchowieństwa Polskiego.

- To duchowni, według Niemców, byli grupą niezwykle niebezpieczną, ponieważ poprzez swoją pracę duszpasterską wspierali wszystkich Polaków - podkreślał biskup w homilii. - Od początku wojny byli wyłapywani, torturowani, niszczeni i mordowani - dodał. Jak zauważył, „sakramentalne kapłaństwo było dla Niemców, Rosjan, a potem komunistów znakiem sprzeciwu”.

CZYTAJ DALEJ

Maryjo, przyprowadź młodych

Mam nadzieję, że owocem peregrynacji będzie większa frekwencja młodych na Mszach św. w kościele – mówi Niedzieli ks. Mieczysław Papiernik, proboszcz parafii św. Wojciecha w Kowalach-Ganie.

Obraz Matki Bożej Częstochowskiej przybył do parafii w niedzielę 28 kwietnia po południu. Przyjazd poprzedziła modlitwa różańcowa i śpiew pieśni maryjnych. Ikona została przywieziona z parafii św. Leonarda w Wierzbiu, w asyście wozu strażackiego.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję