Ludzie wszelkie kanty potępiają. Między innymi - także ja. Z wyjątkiem kantów, które mam na nogawkach spodni, bo one wstydu mi nie przynoszą i w dodatku podkreślają moją elegancję. Muszę przyznać, że życie mnie „gniecie”, ale w pogniecionych spodniach nigdzie publicznie się nie pokazuję.
Słowo „kant” nie ma nic wspólnego ze znanym niemieckim filozofem, bo on kantów nie uprawiał, a zajmował się filozofią krytyczną. A taki współczesny Kant-Kowalski ma swoją filozofię życiową polegającą na tym, że pogardza teorią, a w praktyce liczą się tylko ręce, które wprawdzie nic nie robią, ale zbierają bogate żniwo różnych machinacji. On jest specem od nielegalnych inicjatyw i cieszy się, że chodzi w glorii zysków. Zasłania się marną pensyjką, a żyje jak lord. Zbudował willę, kupił najnowszy model forda i po cichu śmieje się z drobnych ciułaczy, których nie stać nawet na tani rower. A skąd na to wszystko wziął? Diabli wiedzą, ale o szczegółach nie powiedzą, bo kneblem mamony zamknął im usta. Żeby stworzyć wokół siebie przyjazną atmosferę, psioczy na upadek obyczajów w narodzie, zwłaszcza dobrych manier. Uważa, że on ma te maniery, bo... potrafi bez mydła mydlić innym oczy. I stara się nie popełniać faux pas, gdy jest sprzyjający klimat do robienia kantu.
Zdarza się, że kanciarz ma bardzo ładną, okrągłą sylwetkę. I nie lęka się biedy, bo nie wykazuje zaniku skrupułów. A jego zdaniem - uczciwy człowiek to nieboraczek, który nie może pomóc sobie, bo nie szkodzi innym. Ja natomiast myślę - chyba nikt mi nie zaprzeczy - że niejeden kanciarz w końcu na kantach się skaleczy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu