Czy widziałeś zegary poruszające oczami? Albo krzyże w butelkach sprzedawane dawniej pątnikom w sanktuariach ziemi kłodzkiej? Tylko tutaj zobaczysz też w jednym miejscu unikalne dioramy, ptaki szczęścia,
karne kukułki i miniaturowe dziecięce... monstrancje. Pięć minut drogi od „Wojciecha” w Lądku Zdroju - słynnego zakładu przyrodoleczniczego zbudowanego na kształt łaźni tureckich w Budapeszcie
- trafisz do świata, którego już nie ma. Przy ul. Lipowej 4 czynne jest jedyne w Polsce Muzeum Czasu i Niezwykłości.
W podróż w czasie i przestrzeni zabiorą cię najpierw zegary, w których jedne tarcze namalowane są na desce, inne są porcelanowe, wytłaczane w cienkiej blasze miedzianej (tzw. ikonowe), namalowane na szkle
(krajobrazowe), mają formę architektoniczną lub... kukają. Kukułki skrywające się w misternie wyrzeźbionych skrzyniach wyskakują wraz z nastaniem pół lub pełnej godziny. Wszystkie to zegary typu szwarcwaldzkiego
mają napęd wagowy, proste mechanizmy i w większości po ponad sto lat. Kiedyś trafiały głównie do wiejskich domów. Obecnie są bardzo poszukiwane przez kolekcjonerów, bo niewiele się ich zachowało do dziś.
Szczególną namiętność wzbudzają tzw. zegary czynnościowe, których mechanizmy napędzają np. oczy postaci namalowanej na przedniej stronie zegara.
„Nasze muzeum prezentuje dwa takie zegary z ok. 1840 r. W pierwszym oczami łypie fajczarz, w drugim dziecko” - mówi kustosz Ryszard Duchnicki z Wrocławia.
Wysoko, nad innymi, wisi potężny zegar tego typu z motywami myśliwskimi. To już wielka rzadkość.
Czas uwięziony
Reklama
Kilkadziesiąt jednocześnie tykających zegarów - to musi robić wrażenie. Niestety, stare mechanizmy często trudno naprawić, dlatego muszą czekać na swą kolej do lekarza czasu. W niektórych czas został
uwięziony na zawsze.
Dziś aż trudno uwierzyć, że kiedyś zegary w ogóle nie były nikomu potrzebne. U zarania ludzkości każdy miał tyle lat, ile chciał, bo nikt ich nie liczył i nigdzie nie trzeba było się spieszyć. Jednak
człowiek wpadł w końcu i na to, że można zmierzyć to, czego nie można zobaczyć, ani tym bardziej dotknąć. Tak powstały zegary słoneczne, później zegary wodne, czyli klepsydry, a w końcu zegary mechaniczne
Choć zegar mechaniczny był początkowo wielką rzadkością, to jednak każdy miał do niego dostęp. A to dlatego, że zegary umieszczano na wieżach kościelnych.
Z biegiem lat czas „ułożył się” w kalendarz. Stał się wartością. Zaczęto mawiać, że „czas to pieniądz”, „czas nie stoi w miejscu”, „czas prędko leci”
i że „czas bieży, jak zegar na wieży”. Mieszkańcy dawnych polskich domów nie potrafili obejść się wręcz bez kalendarzy, w których publikowano nie tylko przysłowia i porzekadła, opowiadania,
opowieści (często bardzo dziwaczne), dawano dobre rady (np. „na kołtun” i co robić „aby muchy nie pstrzyły mięsa”), ale i porady lekarskie. Jak łatwo się domyśleć, kalendarze miały
formę książkową.
- napisano w jednym ze starych kalendarzy. Kolekcjonerzy twierdzą, że to człowiek jest raczej epizodem w życiu przedmiotów. Wiele z nich służy kolejnym pokoleniom, przechodząc z ojca na syna. Ale
niektóre już nikomu nie służą, bo stały się zbędne wraz z rozwojem techniki. Jednak są wciąż obiektem pożądania. Wiele mówią o człowieku - modzie, zapatrywaniach społecznych, religii, kulturze.
Czasami konfrontacja bywa zabawna. Do czego mógł służyć np. przyrząd na długim kiju zakończonym metalową misą? Tylko nieliczni zgadną, że to nie ubijaczka do śmietany, lecz pierwowzór pralki automatycznej
działającej na zasadzie podciśnienia. Natomiast przyrząd na kółkach nie strzela, choć przypomina działko. To po prostu... pierwszy elektryczny odkurzacz. A to tylko dwa z wielu tajemniczych przedmiotów,
które można zobaczyć w lądeckim muzeum.
Większość rzeczy, z których korzystali nasi przodkowie, wyszło z warsztatów rzemieślniczych, stąd ich piękna forma.
Panie do wód lądeckich przybywały zwykle nie tylko z potężnym bagażem, ale i gronem służących. Ewentualnie - z jedną, a obrotną, która miała na głowie nie tylko pracodawczynię, ale i jej bagaż.
„Zwykle bywał to potężny kufer podróżny” - twierdzi Ryszard Duchnicki.
W muzeum można zobaczyć nie tylko taki kufer, ale i szereg starych walizek.
Podczas pobytu w Lądku kuracjusz zajmował pokój, który obowiązkowo musiał składać się „z łóżka z materacem na sprężynach, z kanapy, stołu przed kanapą, kilku krzeseł, umywalni, szafy do rzeczy,
zwierciadła i komody” - zdradził w wydanym w 1881 r. własnym nakładem „Podręczniku informacyjnym dla gości kąpielowych” dr Aleksander Ostrowicz, ordynujący w Lądku przez ostatnie
ćwierćwiecze XIX w.
W czasach dr. Ostrowicza zamiast łazienki musiały wystarczyć misa i dzbanek z wodą. Wygodniej było też skorzystać z nocnika, niż biegać po nocy po przepastnym budynku lub - co nie daj Boże -
na jego podwórze. W muzeum można zobaczyć ponadto dwie osobliwości, na widok których niektórym przechodzą ciarki po plecach. To metalowa wanienka dla dzieci i takaż wanna dla dorosłych przypominająca....
fotel. Służyła do nasiadówek leczniczych. Usiąść na czymś takim choremu człowiekowi nie było łatwo, ale już dawno wiedziano, że żeby się leczyć, trzeba mieć końskie zdrowie. Takie wanienki i wanny często
leżą jeszcze na strychach wielu wiejskich domów na Dolnym Śląsku. Warto je odkurzyć, bo mają już swą wartość historyczną.
Wyjeżdżając z kurortu, wypadało kupić pamiątkę. Były to m.in. ręcznie rzeźbione wieszaki w kształcie jaskółek, które, jak wiadomo, przynoszą szczęście. Jedna z dwóch, prezentowanych w muzeum jaskółek,
ma napis Bad Landeck. Prezentowane jest też pamiątkarstwo z licznych na ziemi kłodzkiej sanktuariów, które zawsze chętnie odwiedzali kuracjusze. Są to m.in. miniaturowe krzyże zamknięte w butelkach -
w większości z XIX i XX w. Ich wyrobem trudniła się ludność w wielu wsiach ziemi kłodzkiej, bo z pracy na roli w trudnych, górskich warunkach trudno było wyżyć.
Prezentowane są ponadto m.in. dziecięce monstrancje (dzieci bawiły się dawniej m.in. w kościół), rzeźbiona ręcznie zawieszka cechu konwisarzy z 1750 r. świadczy, że wśród gości było wielu rzemieślników,
zaś kołowrotki przypominają, iż Sudety słynęły z tkactwa. Są też obrazy, rzeźby i dioramy z epoki biedermeieru, czyli przestrzenne obrazy, z których najcenniejsze są dwie: „Duszniki Zdrój”
i „Sanktarium maryjne Maria Hilf” (Maria Panna Pomocna) w Zuckmantel (obecnie Zlate Hory) koło Głuchołaz.
Swoistą ciekawostką są XIX-wieczne oleodruki o tematyce myśliwskiej. Przedstawiają m.in. myśliwskie wesele, na którym tańczą lisy, zające i niedźwiedź, do stołu podaje pies, a jelenie i sarny popijają
gorzałkę.
I w Lądku bywało wesoło. Naszych pradziadków ostrzegano, żeby już po zabiegach nie zasypiać w łóżkach, bo po południu „łatwo może powstać zły humor”. Pełne były lokale gastronomiczne,
na promenadzie codziennie grała orkiestra zdrojowa - w muzeum przypomina o tym zbiór starych instrumentów, m.in. wiekowe cytry, fisharmonia, akordeon, skrzypce, mandoliny i lutnia.
Ale szopka!
Ziemia kłodzka słynęła z szopek, w których roiło się od wystruganych ręcznie figurek ludzi, zwierząt i budynków przypominających domy z ziemi kłodzkiej. Szopka prezentowana w muzeum lądeckim ma ok. 150
lat.
Wbrew pozorom także marmurowy przybornik na biurko, na którym anonimowa ręka wyryła napis Stalin, również związany jest z historią Lądka Zdroju. Po II wojnie światowej kurort opanowali Sowieci, w
wielu domach były ich sanatoria.
Miłość wojskowych do Lądka Zdroju trwa od wieków. Kuracja u wód pomogła niejednemu wojennemu weteranowi. Niejednemu też przeleciała koło głowy kula armatnia. Jedna z takich kul leży na podłodze w
lądeckim muzeum. Warto więc uważnie patrzyć pod nogi, choć nie jest łatwe ze względu na przykuwającą uwagę mnogość eksponatów.
Wojskową historię ma też dom, w którym jest muzeum. Początkowo nosił on nazwę Niższego Domu Generalskiego, a to dlatego, że w latach 1813-1815 zbudował go pruski generał piechoty von Gravert, który
osiadł w Lądku Zdroju na stałe ze względu na zły stan zdrowia. Z tego powodu w 1813 r. nie wziął udziału w kampanii antynapoleońskiej. Wcześniej pełnił wiele lat funkcję m.in. dowódcy garnizonu kłodzkiego.
Von Gravert mieszkał w domu powyżej, tuż obok kaplicy zdrojowej, który nosił nazwę Górnego Domu Generalskiego.
Lądeckie muzeum czynne jest od kwietnia do końca września w godz. 10.00-19.00.
Jan z Antiochii, nazywany Chryzostomem, czyli „Złotoustym”, z racji swej wymowy, jest nadal żywy, również ze względu na swoje dzieła. Anonimowy kopista napisał, że jego dzieła „przemierzają cały świat jak świetliste błyskawice”. Pozwalają również nam, podobnie jak wierzącym jego czasów, których okresowo opuszczał z powodu skazania na wygnanie, żyć treścią jego ksiąg mimo jego nieobecności. On sam sugerował to z wygnania w jednym z listów (por. Do Olimpiady, List 8, 45).
Urodził się około 349 r. w Antiochii w Syrii (dzisiaj Antakya na południu Turcji), tam też podejmował posługę kapłańską przez około 11 lat, aż do 397 r., gdy został mianowany biskupem Konstantynopola. W stolicy cesarstwa pełnił posługę biskupią do czasu dwóch wygnań, które nastąpiły krótko po sobie - między 403 a 407 r. Dzisiaj ograniczymy się do spojrzenia na lata antiocheńskie Chryzostoma.
W młodym wieku stracił ojca i żył z matką Antuzą, która przekazała mu niezwykłą wrażliwość ludzką oraz głęboką wiarę chrześcijańską. Odbył niższe oraz wyższe studia, uwieńczone kursami filozofii oraz retoryki. Jako mistrza miał Libaniusza, poganina, najsłynniejszego retora tego czasu. W jego szkole Jan stał się wielkim mówcą późnej starożytności greckiej. Ochrzczony w 368 r. i przygotowany do życia kościelnego przez biskupa Melecjusza, przez niego też został ustanowiony lektorem w 371 r. Ten fakt oznaczał oficjalne przystąpienie Chryzostoma do kursu eklezjalnego. Uczęszczał w latach 367-372 do swego rodzaju seminarium w Antiochii, razem z grupą młodych. Niektórzy z nich zostali później biskupami, pod kierownictwem słynnego egzegety Diodora z Tarsu, który wprowadzał Jana w egzegezę historyczno-literacką, charakterystyczną dla tradycji antiocheńskiej.
Później udał się wraz z eremitami na pobliską górę Sylpio. Przebywał tam przez kolejne dwa lata, przeżyte samotnie w grocie pod przewodnictwem pewnego „starszego”. W tym okresie poświęcił się całkowicie medytacji „praw Chrystusa”, Ewangelii, a zwłaszcza Listów św. Pawła. Gdy zachorował, nie mógł się leczyć sam i musiał powrócić do wspólnoty chrześcijańskiej w Antiochii (por. Palladiusz, „Życie”, 5). Pan - wyjaśnia jego biograf - interweniował przez chorobę we właściwym momencie, aby pozwolić Janowi iść za swoim prawdziwym powołaniem. W rzeczywistości, napisze on sam, postawiony wobec alternatywy wyboru między trudnościami rządzenia Kościołem a spokojem życia monastycznego, tysiąckroć wolałby służbę duszpasterską (por. „O kapłaństwie”, 6, 7), gdyż do tego właśnie Chryzostom czuł się powołany. I tutaj nastąpił decydujący przełom w historii jego powołania: został pasterzem dusz w pełnym wymiarze! Zażyłość ze Słowem Bożym, pielęgnowana podczas lat życia eremickiego, spowodowała dojrzewanie w nim silnej konieczności przepowiadania Ewangelii, dawania innym tego, co sam otrzymał podczas lat medytacji. Ideał misyjny ukierunkował go, płonącą duszę, na troskę pasterską.
Między 378 a 379 r. powrócił do miasta. Został diakonem w 381 r., zaś kapłanem - w 386 r.; stał się słynnym mówcą w kościołach swego miasta. Wygłaszał homilie przeciwko arianom, następnie homilie na wspomnienie męczenników antiocheńskich oraz na najważniejsze święta liturgiczne. Mamy tutaj do czynienia z wielkim nauczaniem wiary w Chrystusa, również w świetle Jego świętych. Rok 387 był „rokiem heroicznym” dla Jana, czasem tzw. przewracania posągów. Lud obalił posągi cesarza, na znak protestu przeciwko podwyższeniu podatków. W owych dniach Wielkiego Postu, jak i wielkiej goryczy z powodu ogromnych kar ze strony cesarza, wygłosił on 22 gorące „Homilie o posągach”, ukierunkowane na pokutę i nawrócenie. Potem przyszedł okres spokojnej pracy pasterskiej (387-397).
Chryzostom należy do Ojców najbardziej twórczych: dotarło do nas jego 17 traktatów, ponad 700 autentycznych homilii, komentarze do Ewangelii Mateusza i Listów Pawłowych (Listy do Rzymian, Koryntian, Efezjan i Hebrajczyków) oraz 241 listów. Nie uprawiał teologii spekulatywnej, ale przekazywał tradycyjną i pewną naukę Kościoła w czasach sporów teologicznych, spowodowanych przede wszystkim przez arianizm, czyli zaprzeczenie boskości Chrystusa. Jest też ważnym świadkiem rozwoju dogmatycznego, osiągniętego przez Kościół w IV-V wieku. Jego teologia jest wyłącznie duszpasterska, towarzyszy jej nieustanna troska o współbrzmienie między myśleniem wyrażonym słowami a przeżyciem egzystencjalnym. Jest to przewodnia myśl wspaniałych katechez, przez które przygotowywał katechumenów na przyjęcie chrztu. Tuż przed śmiercią napisał, że wartość człowieka leży w „dokładnym poznaniu prawdziwej doktryny oraz w uczciwości życia” („List z wygnania”). Te sprawy, poznanie prawdy i uczciwość życia, muszą iść razem: poznanie musi się przekładać na życie. Każda jego mowa była zawsze ukierunkowana na rozwijanie w wierzących wysiłku umysłowego, autentycznego myślenia, celem zrozumienia i wprowadzenia w praktykę wymagań moralnych i duchowych wiary.
Jan Chryzostom troszczył się, aby służyć swoimi pismami integralnemu rozwojowi osoby, w wymiarach fizycznym, intelektualnym i religijnym. Różne fazy wzrostu są porównane do licznych mórz ogromnego oceanu: „Pierwszym z tych mórz jest dzieciństwo” (Homilia 81, 5 o Ewangelii Mateusza). Rzeczywiście, „właśnie w tym pierwszym okresie objawiają się skłonności do wad albo do cnoty”. Dlatego też prawo Boże powinno być już od początku wyciśnięte na duszy, „jak na woskowej tabliczce” (Homilia 3, 1 do Ewangelii Jana): w istocie jest to wiek najważniejszy. Musimy brać pod uwagę, jak ważne jest, aby w tym pierwszym etapie życia człowiek posiadł naprawdę te wielkie ukierunkowania, które dają właściwą perspektywę życiu. Dlatego też Chryzostom zaleca: „Już od najwcześniejszego wieku uzbrajajcie dzieci bronią duchową i uczcie je czynić ręką znak krzyża na czole” (Homilia 12, 7 do Pierwszego Listu do Koryntian). Później przychodzi okres dziecięcy oraz młodość: „Po okresie niemowlęcym przychodzi morze okresu dziecięcego, gdzie wieją gwałtowne wichury (…), rośnie w nas bowiem pożądliwość…” (Homilia 81, 5 do Ewangelii Mateusza). Potem jest narzeczeństwo i małżeństwo: „Po młodości przychodzi wiek dojrzały, związany z obowiązkami rodzinnymi: jest to czas szukania współmałżonka” (tamże). Przypomina on cele małżeństwa, ubogacając je - z odniesieniem do cnoty łagodności - bogatą gamą relacji osobowych. Dobrze przygotowani małżonkowie zagradzają w ten sposób drogę rozwodowi: wszystko dzieje się z radością i można wychowywać dzieci w cnocie. Gdy rodzi się pierwsze dziecko, jest ono „jak most; tych troje staje się jednym ciałem, gdyż dziecko łączy obie części” (Homilia 12, 5 do Listu do Kolosan); tych troje stanowi „jedną rodzinę, mały Kościół” (Homilia 20, 6 do Listu do Efezjan).
Przepowiadanie Chryzostoma dokonywało się zazwyczaj podczas liturgii, w „miejscu”, w którym wspólnota buduje się Słowem i Eucharystią. Tutaj zgromadzona wspólnota wyraża jeden Kościół (Homilia 8, 7 do Listu do Rzymian), to samo słowo jest skierowane w każdym miejscu do wszystkich (Homilia 24, 2 do Pierwszego Listu do Koryntian), zaś komunia Eucharystyczna staje się skutecznym znakiem jedności (Homilia 32, 7 do Ewangelii Mateusza). Jego plan duszpasterski był włączony w życie Kościoła, w którym wierni świeccy przez fakt chrztu podejmują zadania kapłańskie, królewskie i prorockie. Do wierzącego laika mówi: „Również ciebie chrzest czyni królem, kapłanem i prorokiem” (Homilia 3, 5 do Drugiego Listu do Koryntian). Stąd też rodzi się fundamentalny obowiązek misyjny, gdyż każdy w jakiejś mierze jest odpowiedzialny za zbawienie innych: „Jest to zasada naszego życia społecznego (…) żeby nie interesować się tylko sobą” (Homilia 9, 2 do Księgi Rodzaju). Wszystko dokonuje się między dwoma biegunami, wielkim Kościołem oraz „małym Kościołem” - rodziną - we wzajemnych relacjach.
Jak możecie zauważyć, Drodzy Bracia i Siostry, ta lekcja Chryzostoma o autentycznej obecności chrześcijańskiej wiernych świeckich w rodzinie oraz w społeczności pozostaje również dziś jak najbardziej aktualna. Módlmy się do Pana, aby uczynił nas wrażliwymi na nauczanie tego wielkiego Nauczyciela Wiary.
W piątek 12 września podczas Mszy św. w kościele w Mieścisku doszło do wtargnięcia półnagiego mężczyzny do prezbiterium. Publikujemy list Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka skierowany do tamtejszej wspólnoty parafialnej w związku z tymi wydarzeniami.
myślę, że podobnie jak mnie, tak i Was zabolało to, co w miniony piątek wydarzyło się w Waszym parafialnym kościele. Przerwana liturgia, połamany krzyż, zbezczeszczony ołtarz, to rzeczywistości, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Dlatego proszę Was o to, byście w tę niedzielę, w święto Podwyższenia Krzyża Świętego, odprawili w Waszej świątyni nabożeństwo ekspiacyjne.
Archiwum Archidiecezji Warmińskiej ma dokumenty na temat objawień maryjnych w Gietrzwałdzie z 1877 r. Wśród nich są m.in. protokoły z przesłuchań wizjonerek Justyny Szafryńskiej i Barbary Samulowskiej przed powołaną przez Kościół komisją – poinformował dyr. placówki ks. prof. Andrzej Kopiczko.
W niedzielę w gietrzwałdzkim sanktuarium odbędą się uroczystości 148. rocznicy objawień. Według przekazów Matka Boża ukazywała się od 27 czerwca do 16 września 1877 r. przygotowującym się do sakramentu I Komunii Świętej 13-letniej Justynie i 12-letniej Barbarze, namawiając je do modlitwy różańcowej, a także wzywając wiernych do życia w trzeźwości i wierze.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.