Reklama
Pani Dobrosława napisała:
Nie chodzi mi tu o jakieś ubolewanie, narzekanie czy nawet piętnowanie –
chodzi o uczucia temu towarzyszące. Otóż w wielu niespodziewanych
przypadkach dopiero wtedy prawdziwie odczuwamy bezradność wobec machin
świata. „Pisz pan na Berdyczów!” – chciałoby się zakrzyknąć w tak beznadziejnej
sytuacji jak reklamacja listu, który nie dociera do adresata. Nie wiem, jak inni
to odczuwają, ale mnie szczególnie wytrącają z równowagi niespodziewane
drobiazgi. Wielkie sprawy, wiadomo, trzeba unieść z godnością. Ale wobec
małych, a jeszcze gdy człowiek jest zaatakowany niepodziewanie, to się ugina.
(...) Lecz jeszcze ta bezradność. Bezradność wobec losu i losowych wydarzeń –
to nas naprawdę rozkłada psychicznie. W sytuacji gdy nic nie można zrobić.
Gdy ja nic nie mogę zrobić. Najwyżej podpisać jakąś petycję, którą ktoś tam
pewnie i tak zupełnie zlekceważy. Możemy wołać, ale i tak nas nikt nie słyszy.
A takich niesprawiedliwości jest na świecie cała masa i nic nie możemy zrobić,
by im zapobiec. To jest dopiero bezradność.
No, ale nie możemy też ciągle tylko biadolić, że nic nie można, że sami nic
nie możemy. Obok tradycyjnych form, takich jak wspieranie materialne –
na ile możemy, nacisk moralny podpisami pod odpowiednimi petycjami
(a jednak!), zawsze jest droga niezawodna i wymagająca tylko żarliwości serca.
To, oczywiście, modlitwa. Właśnie podjęłam franciszkańską modlitwę do Siedmiu
Boleści Matki Bożej, którą zaleca odmawiać Maryja z Medjugorie. Niedawno ją
dostałam z odpowiednim różańcem, więc to może w tym celu?
Właściwie pod koniec listu nasza Korespondentka jakby sama sobie odpowiada... Ale rozumiem jej bezradność i rozgoryczenie. Dokoła tyle się dzieje i tak wiele jest w tym różnych niesprawiedliwości, że człowiek czuje się jak maleńka drobinka targana wichrem wydarzeń.
Na naszą bezradność wobec ogromu zdarzeń dokoła wciąż lekarstwem jest rada niezapomnianego Wojciecha Młynarskiego: „Róbmy swoje!”. I trzymajmy się Różańca.
Pomóż w rozwoju naszego portalu