Czas poprzedzający konklawe, w którym piszę ten felieton, skłania do wielu refleksji, choć trudno w tym czasie o formułowanie opinii. Wspomnienie śmierci papieża Franciszka wiąże się z żałobą wynikającą z poczucia przynależności do Kościoła. Gdy umiera papież, my wszyscy, katolicy, czujemy się w jakimś stopniu osieroceni. Bliskość śmierci sprawia, że zgodnie z normami kulturowymi wstrzymujemy się od zbyt wyrazistych ocen, niemniej jednak te oceny są w pewnym sensie konieczne. Modląc się bowiem o wybór „dobrego” papieża, mamy przecież jakieś pojęcie dobra związane z tą posługą. Mówiąc o dobrym papieżu, myślimy zazwyczaj o papieżu głębokiej wiary, świętości, o człowieku, który będzie realizował misję powierzoną Piotrowi przez Chrystusa – umacniania swoich braci w wierze.
Reklama
Często wracam wspomnieniem do trzech przemówień inaugurujących pontyfikaty: św. Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka. Zmarły ostatnio papież, który rozpoczynał swój pontyfikat w uroczystość św. Józefa, mówił o opiece nad Kościołem, w jakimś stopniu zestawiał rolę i misję papieża z opieką na wzór św. Józefa: „Papież, by wypełniać władzę, musi coraz bardziej wchodzić w tę posługę, która ma swój świetlisty szczyt na krzyżu, musi spoglądać na pokorną, konkretną, pełną wiary posługę św. Józefa i tak jak on otwierać ramiona, aby strzec całego ludu Bożego i przyjąć z miłością i czułością całą ludzkość, zwłaszcza najuboższych, najsłabszych, najmniejszych”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wśród wielu komentarzy pontyfikatu Franciszka dominują przypomnienia jego działań wewnątrz Kościoła i tych z zakresu misji Kościoła w świecie. Przywołuje się często jego słowa o Kościele jako „szpitalu polowym”, podkreśla się priorytet duszpasterski Kościoła, wchodzenie w sferę peryferii i terenów zapomnianych. Niewątpliwie historycznym dokonaniem papieża pozostanie synod o synodalności, który spowodował decentralizację Kościoła. I to właśnie z tym zagadnieniem mam osobiście pewne kłopoty. W 1967 r. synod biskupów zalecił, aby zasada pomocniczości kierowała procesem rewizji Kodeksu prawa kanonicznego. Podczas Nadzwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów w 1985 r. na zgromadzeniu kardynałów kard. Jean Jérôme Hamer odrzucił jednak tę zasadę, mówiąc, że nadużyciem byłoby twierdzenie, iż sobór promował stosowanie zasady pomocniczości w Kościele. Już po zakończeniu synodu kard. Jan Pieter Schotte wskazał, że zasada ta nie ma zastosowania, gdyż Kościół nie jest zwykłą rzeczywistością socjologiczną; jest raczej duchową komunią, nie podlega więc regułom socjologicznym. Także św. Jan Paweł II w adhortacji Pastores gregis wyraził zastrzeżenia co do aplikowania zasady pomocniczości do Kościoła: „Jak wiadomo, zasada pomocniczości sformułowana została przez mojego czcigodnego poprzednika Piusa XI dla społeczeństwa cywilnego. Sobór Watykański II, który nigdy nie użył wyrażenia «pomocniczość», zachęcił jednak do dzielenia się pomiędzy organizmami Kościoła, dając początek nowej refleksji na temat teologii biskupstwa, która przynosi efekty w konkretnym zastosowaniu zasady kolegialności do komunii kościelnej. Mówiąc o sprawowaniu władzy biskupiej, Ojcowie synodalni stwierdzili jednak, iż pojęcie pomocniczości okazuje się dwuznaczne, i nalegali, aby teologicznie pogłębić naturę władzy biskupiej w świetle zasady komunii” (n. 56). Pomimo tej ambiwalencji ocen papież Franciszek preferował pojęcie kościelnej „decentralizacji”, przez co odzyskiwał zasadę kościelnej pomocniczości. Jako przykład podawano ujawnioną przez pewnego brazylijskiego biskupa rozmowę, w której twierdził on, że mimo iż Franciszek rozumiał duszpasterską potrzebę zaradzenia obecnemu niedoborowi księży, to zarazem uważał, iż propozycja, aby kapłaństwo powierzyć żonatym mężczyznom, powinna pochodzić nie od papieża, ale od regionalnych konferencji episkopatów. Jakkolwiek ta wypowiedź Franciszka nie została skomentowana przez Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej, to jednak stanowisko przypisywane papieżowi wydaje się zgodne z tym, co napisał w adhortacji Evangelii gaudium (por. n. 16).
Modlę się o dobrego, tj. silnego w wierze papieża, który przywróci spójność Kościoła. Rozumiem konieczność podejmowania decyzji na poziomie lokalnym w sprawach administracyjnych czy finansowych, ale nie chcę przeżywać sytuacji, w której prominentny kardynał powiada: „nie jesteśmy filią Rzymu”, bo to oznacza, że przestajemy być Kościołem katolickim – powszechnym.