Reklama

W wolnej chwili

Pielgrzymi wikt

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Przecież to tylko 2 dni. Co ja smok jestem? Cały koszyk jedzenia? Co ja z tym zrobię? To pielgrzymka – pokuta, a nie piknik. Połowę, co najmniej, ujmij.

– Mowy nie ma. Jeszcze mi podziękujesz. Jak nie dasz rady zjeść, to się podziel. A wikary w drodze powrotnej co będzie jadł? Nie będziesz przecież tego dźwigał, na wozie pojedzie.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Takie mniej więcej dialogi rozlegają się od wczesnego rana na plebanii. Proboszcz idzie z kompanią. Nie było sposobu mu wyperswadować. Zaparł się i już.

– Pewnie ostatni raz poprowadzę moją trzódkę.

Wzrusza się nie wiadomo czemu. Tłumaczymy mu wszyscy, żeby odpuścił.

– Przyjedzie proboszcz z orkiestrą do Częstochowy i przez aleje pójdzie na czele, a nie po polach się poniewierać. Młody, wikary niech podeszwy zdziera. Upał idzie, a proboszcz swoją tuszę ma.

Kościelny perswaduje, ale to ostatnie zdanie było niepotrzebne. Zirytowało proboszcza.

– Patrzcie, jaki mądry. Ty mi do talerza nie zaglądaj. Jeszcze cię mogę przeskoczyć. Postanowione. Inne zmartwienie mam. Z twoim będą trzy wozy. Nie za mało?

– Jak za mało, przecież wy idziecie, a na wozie tylko bagaże. To jak. A zresztą ten tam z Woli mówił, że też w tym roku się wybierze.

Reklama

– O niego idzie właśnie. Traktor kupił i chce się chyba pochwalić. Żeby końmi, to bardzo chętnie, ale on chce tym traktorem jechać. Widział kto. Będzie tylko hałasował i smrodził. Jeszcze nas na języki wezmą.

– Co też proboszcz plecie. I bardzo dobrze, że traktorem. Nowoczesność idzie, niech zobaczą, że u nas kultura. Jaki hałas, przecież my jedziemy przodem i tylko na postoju razem. To co to komu wadzi? Obroku nie musi brać do koni i na przyczepie więcej miejsca jak na wozie.

– A jak te pałąki pozakłada, żeby budę zrobić?

– Tak jak i na wozie, leszczyny natnie, na mokro skrępuje i plandeka na to. Też mi filozofia. A poza tym to jego zmartwienie, a nie proboszcza.

– Tak mówisz? No to na twoją odpowiedzialność. Daj mu znać, że się godzę, niech jedzie.

Rano, w dzień wyjścia pielgrzymki, rejwach na plebanii i wokół kościoła. Ludzi dużo jak na powszedni dzień. Ci, co idą, i ci, co przyszli ich pożegnać, a i gapie zwykli, bo to przecież doroczne wydarzenie. Najpierw Msza w kościele i z procesją odprowadzamy ich do kapliczki na końcu wsi. Oni idą, a my wracamy. Kościelny przyjmuje jeszcze zamówienia na świece, obrazy czy inne dewocjonalia. Wozy przybrane kwiatami, konie pomyte aż do kopyt, grzywy i ogony wyczesane, uprząż wypastowana, a i traktor wygląda wizytowo i odświętnie. Proboszcz święci te pobożne tabory, wita się z woźnicami, ale widać, że ten traktor jakoś go nie porywa. Jeszcze nie wyszli, a on już spocony i usapany. Od razu po Mszy, chociaż był już wyszykowany, poleciał na plebanię zmienić obuwie.

Reklama

– Co ja pierwszy raz idę? Wełniane skarpety mi dała i buty całe, nogi mi się w tym gotują. Po swojemu zrobię.

Gospodyni tylko wzdycha i oczami przewraca. Na uparciucha rady nie ma, powie później.

– Będziesz żałował, ale niech ci będzie.

– Prędzej, bo ludzie czekają.

– Bez ciebie nie wyjdą.

Obuty po swojemu nie kryje radości.

– Od razu inaczej. No to do soboty. Z Bogiem. O chałwie pamiętałaś? A miej tu oko na wszystko.

– Idź już, bo cię zostawią.

Kiedyśmy przy tej kapliczce chwilę stali, patrząc, jak się oddalają, Potajowa jakieś znaki czyniła i głową kiwała.

– Błogosławi ich pani na drogę? – pytam.

– Iść chciałam – to nie, bo rady nie dam, to jeszcze zobaczą.

Nie bardzo rozumiem, a dopytywać nie uchodzi, tym bardziej że się od razu gdzieś zapodziała między ludźmi. Wielu wzruszonych łzy ociera, ręką kiwa na pożegnanie. Pieśń ciągle słychać wyraźnie. Coraz się któryś jeszcze odwraca i macha zapamiętale. Patrzymy, jak okazale ta nasza kompania się prezentuje z oddali, i wracamy. Szkoda mi, że to nie ja idę na tę pielgrzymkę, ale trudno. Jeszcze w ciągu dnia parę razy wspominamy ich z gospodynią, zastanawiając się, gdzie też mogą teraz być na tej swojej trasie i jak im się idzie.

– Jak nóg nie poobciera, to cud Boski będzie. Mówiłam mu, żeby na wóz siadał od czasu do czasu, bo ciśnienie wysokie, ale to przecież chojrak, to mnie posłucha?

Reklama

Dzwonię na wieczorną Mszę, bo kościelny w drodze, a tu podjeżdża sąsiad żukiem pod dzwonnicę i mówi coś o proboszczu.

– Na pielgrzymce – wołam, bo dzwon huczy i niewiele słychać.

Macha ręką, że nie, i woła mnie bliżej. Puszczam sznur i podchodzę, a on boczne drzwi otwiera, ja zaś rozdziawiam buzię ze zdumienia. Proboszcz, we własnej osobie, ze zbolałą miną w komży i birecie.

– Niech ksiądz pomoże kanonikowi, ja jadę po koło od wozu i wracając, księdza zabieram. Na razie.

– Nic nie rozumiem.

– Rękę mi podaj, niech się oprę, zaraz ci wszystko wyjaśnię. Szybciej, niech już jedzie, czasu nie ma.

Proboszcz, zbolały i podenerwowany, syka z bólu przy każdym stąpnięciu.

– Co się stało? – pytam, próbując ulżyć i podtrzymać rannego. Odtrąca moją pomocną rękę, całą siłą opiera się na ramieniu.

– Obejrzyj się, czy kogo nie ma, nie wiem, czy sam dasz radę.

– To nie mógł pod plebanię podjechać?

– Aleś mądry, a kto odprawi? Do zakrystii mnie prowadź i krzesełko za ołtarzem postaw.

– No przecież ja odprawiam, nie tak?

– Jak ty? Nie widzisz, co się stało? Jedziesz do pielgrzymów z nim zaraz. Po koło pojechał. Idź się szykuj, tylko siostrze nic nie mów.

– A jak proboszcz do domu dojdzie?

Reklama

– Nic się nie martw, dokuśtykam jakoś. Buty dobre weź tylko, jedzenie jest na wozie kościelnego. To wszystko dziwna sprawa. Kościelny mówi, że to Potajowej sprawka. Fakt, była u mnie, chciała iść. Gdzie ona, ledwie do kościoła przyjdzie, a na pielgrzymkę się wybiera. Wszystko przez nią, bieda i kłopot. Kościelnemu koło strzeliło, mnie noga napuchła jak balon. Ja tam w te ich bajania nie wierzę, ale z nią to już nie pierwszy raz. Podobno, tak gadają, trzy razy świeczkę zapali pod figurą i załatwione. Kto wie, jak było, może i zbieg okoliczności, koło u wozu niech tam, zdarza się przecież, ale moja noga z jakiej racji? Kto to widział, na własnego proboszcza się zawzięła? Jak ja się sprzeciwiłem, to do kościelnego uderzyła. „Weź mnie na wóz, będę cicho jak trusia”. Akurat, ona tak trajkocze, że godziny bym nie wytrzymał. Mówił mi kościelny. Odmówił, no i masz.

Proboszcz ciężko upada na krzesło w zakrystii.

– Dzięki Bogu dotarliśmy. Do Mszy mi przygotuj wszystko, nie wiadomo, czy jaki ministrant przyjdzie, tylu ich na pielgrzymce, a ja, mój Boże, musiałem wrócić. Co robić, nie będę wierzgał przeciw ościeniowi, wola twoja, Panie. Jedź tam, porządku pilnuj, nocleg masz zamówiony. Obejdź wieczorem jeszcze wszystko, szczególnie młodzież, niech się nie wygłupiają, tylko idą spać, bo o piątej ruszacie. Nie wtrącaj się im tam do pacierzy czy śpiewów. Ty masz iść w drodze na czele, jak cię poproszą o Różaniec czy tam co, to wtedy, a sam im się nie narzucaj. Mszę odpraw i dwie konferencje masz na postoju. Krótko mów i treściwie. Ja mówiłem de beata, ale ci nie narzucam. Nie wiem, czy zdołam do was jutro przyjechać, jak nie, sam musisz o wszystko zadbać. Nie zostawiaj ich samych, choćbyś kolegów spotkał. Może, jak Pan Bóg pozwoli, w drodze powrotnej cię zmienię. No idź już, co się gapisz.

– Ta noga nie wygląda ładnie. Może po doktora zadzwonię?

– Ani się waż. Nie twoja noga i nie twoja sprawa. Wymoczę, siostra mi tam czymś przyłoży, arniką chyba, nie wiem, i wszystko wróci do normy. Idź już, a – świece mi zapal.

Patrzę ze zgrozą na te jego nogi. Prawa wylewa się z buta, na lewej krwawe wybroczyny na skarpetce. Nie, tak być nie może – myślę sobie. Próbuję się zdobyć na głos zdecydowany.

Reklama

– Tak nie można. Idziemy na plebanię. To trzeba opatrzyć natychmiast. Nic się nie stanie, jak poczeka na mnie pół godziny. Ja odprawię i pojedziemy.

– Ciemno będzie, jak koło będą zmieniać.

– To są chłopy zaradne, poradzą sobie. Zresztą, co to za precyzyjna robota? Ten but to ja bym już zdjął, bo potem nie zejdzie.

Spodziewałem się awantury, a tymczasem proboszcz potulnie kiwa głową.

– No, skoro tak mówisz, może masz i rację. Nie za tęgo się mam i jak tu odprawiać na siedząco? Zawołaj kogoś, żebym się na dwóch wsparł.

Z sąsiadem od żuka transportujemy sługę Pańskiego obolałego i rozgoryczonego. Chyba czuje się niesprawiedliwie pokonany przeciwnościami. Nic wprawdzie nie mówi, wzdycha tylko i syczy z bólu, jak dotknie ziemi tą opuchniętą nogą.

– Ale żebym nie mówiła.

Wita nas gospodyni, biorąc się wymownie pod boki. Proboszcz uśmiecha się tylko przepraszająco.

– Nic wielkiego się nie stało. Mówię ci, dałbym radę, tylko...

Nie słucha go wcale, przerywa, ręką macha.

– Gdzie buta zgubiłeś?

– Jest, nic się nie martw. Do kuchni może, zjadłbym coś, bo nie zdążyłem. Mówię ci, koło od wozu...

– Do pokoju od razu. Jak ja go sama potem przetransportuję?

– Skoro tak mówisz. To w prawo dawajcie.

Tak potulnego i zgodnego proboszcza dawno nie widziałem. Cała przekora i stanowczość zginęły gdzieś po drodze, na pielgrzymim szlaku.

– Kosza mi nie zgubcie, bo teraz takiego się nie dostanie. Tam jest kura pieczona, to od razu dzisiaj zjedzcie.

Reklama

– Mój Boże, kurka, a ja tu dostałem kaszkę na mleku.

Proboszcz opatrzony już i przebrany ożywia się na wspomnienie wiktuałów. Daje ostatnie wskazówki i ponagla do wyjazdu. Rzeczywiście, na miejscu jesteśmy już po zmroku, ale to żaden problem. Żuk światłami oświetla miejsce akcji, kilka chwil i koło zmienione. Mówię im, jakie dostałem wytyczne odnośnie do koszyka. Pełna aprobata, entuzjazm i zacierane ręce. Wydobywamy nieotwierany jeszcze obiad, bo proboszcz był zaproszony na plebanię do kolegi po fachu. Zasiadamy na wozie około tego wiklinowego zasobnika, ciekawi zawartości. Latarka naftowa zawieszona u sufitu tworzy przyjazny nastrój. Zabieramy się do dzieła. Kura znika w mig – była na samym wierzchu. Teraz sięgamy głębiej. Czegóż tu nie ma. Kościelny mlaska z przejęcia.

– Dobrze, że proboszcz okulał, a koszyk zostawił. Wypijmy jego zdrowie.

– Co ty pleciesz – mityguje go kompan.

– No co? Przecież mi go żal. Zobaczcie, co to?

Podnosi do światła jakieś opakowanie. Nie zwracamy na niego uwagi, myszkując dalej po przepastnym koszyku. I wędlina, i jajka w dużej ilości, masełko, osełka owinięta w liście chrzanu, chleb też owinięty w jakichś liściach, może winogronu. Za ciemno, żeby rozeznać, a poza tym kogo to w tej chwili interesuje.

– Chał-wa – sylabizuje kościelny, trzymając pakunek przy latarce. Podnosimy zdziwione oczy i głowy.

– Dawaj! – rozlega się zgodny okrzyk.

Reklama

Kozik poszedł w ruch. Na równe części podzielona, zostaje pochłonięta. Proboszcz będzie nam to wypominał przez parę tygodni. Koszyk został dogłębnie spenetrowany, jakbyśmy zapomnieli, że ma starczyć jeszcze na 3 dni. Ruszamy o świcie, najpierw w ciszy, żeby nie budzić gospodarzy, którzy nam gościny udzielili, za wsią już z pieśnią i pierwszymi pacierzami. Mgła się nad łąkami podnosi, kropelki lśnią jak brylanty na koniuszkach traw i liści. Cieszyłem się jak dziecko, które dostało pajacyka czy wiatraczek na odpuście na ten dzień wędrówki. Wszystko idzie ustalonym rytmem. Młodzież, z którą idę w grupie, ma swoją godzinę przed południem i po na swoje śpiewy, a później przejmują po kolei zelatorki, trzeci zakon, śpiewacy i tak dalej. Zadziwiają mnie rzewliwe i długachne pieśni po dwadzieścia kilka zwrotek. Są też takie, których kolejne zwrotki śpiewa tylko kantor, a wszyscy powtarzają marszowy refren. Żadnych rozmów czy wygłupów, nawet niesforni zwykle ministranci idą potulnie jak baranki. Coś nas niesie, jesteśmy jednym stadem, wspólnotą, gromadą, Ktoś nas prowadzi i wiemy, dokąd i po co idziemy. To niezwykłe. Po pierwszych kilometrach pięta obtarta do krwi, ale to w niczym nie przeszkadza i nie odwraca uwagi. Niezwykła moc tej pieśni i modlitwy. Beztroska kończy się po pierwszym przystanku, ale to za chwilę. Najpierw jeszcze rozsiadamy się na błoniach jakiegoś strumyka, każdy koło swojego wozu. Powystawiane koszyki z jedzeniem, kubki dzwonią o kanki z piciem, jajka, na twardo chyba, opukiwane o koło wozu, a potem misternie obierane ze skorupki. Najpierw jedzą dzieci i mężczyźni, kobiety, jak zwykle, mają jeszcze wiele do zrobienia. Panny Skotnickie opatrują co większe obtarcia i bolączki. Na hasło przewodnika znika wszystko z trawy, jakby nas tu w ogóle nie było, i ruszamy. Już nie na czele, ale na końcu, z pewnym oddaleniem idę, a obok mnie coraz to inny penitent. Myślałem na początku, że to może ktoś sporadycznie, że zaraz wrócę na czoło, ale gdzie tam, końca nie widać. Tak mi schodzi aż do Przeprośnej Górki. Miejsce, chyba to, że widać już wieżę Jasnej Góry, choć z oddali, robi niesamowite wrażenie. Zmęczeni przecież, ale przede wszystkim wzruszeni. Klękamy, intonując pieśń O Maryjo, witam Cię. Po powstaniu przewodnik mówi:

– Co niesiemy Matce Bożej? Czy tylko żale i prośby? Tu się trzeba przygotować, nie tylko uroczyście przyodziać, ale i dobrą intencję wzbudzić, serce poruszyć. Kto nie był jeszcze u spowiedzi – to ostatni moment.

Mówię, zaniepokojony trochę, że na Jasnej Górze jest wiele konfesjonałów.

– To są miastowe, co oni o nas wiedzą? Jak mu nigdy krowa na nogę nie nastąpiła, to co on wie o życiu i o grzechu naszym?

Kiwają zgodnie głowami. Rady nie ma. Widzę, że już się po cichu zmawiają, kto pierwszy i tak dalej. Przewodnik mówi dalej:

– A teraz przystępujemy do pojednania i wybaczenia. Nie będzie wysłuchania i odpuszczenia, jak jeden przeciw drugiemu w sercu urazę chowa. Uchowaj, Boże, żebyśmy zbrukani przed Matką Bożą stawali.

Już ktoś intonuje kolejną pieśń – Przed oczy Twoje, Panie, winy nasze składamy. Po chwili pan kościelny, nie wiadomo skąd, bo go widać nie było, bąka coś pod nosem, rękę ściska. Wyrozumieć nie mogę, ale chyba coś o przeprosinach. To ja też go przepraszam, a potem następni, i tak to trwa, aż mnie do spowiadania zapędzili. Proboszcz nie dojechał jednak. Orkiestra z organistą nas prowadziła. Musieliśmy się prezentować okazale, bo ludzie postronni pytali, skąd jesteśmy.

– Na drugi rok, jak Pan Bóg pozwoli dożyć, tabliczkę z nazwą trzeba wziąć – mówi wąsaty przewodnik.

Kiedyśmy weszli do kaplicy, śpiew zamarł, bo wzruszenie odebrało mowę. Słychać było szloch i łkanie. Porwało i mnie. Niedługo to trwało, bo miejsca trzeba było ustąpić następnym. Zostajemy na jutrzejszej uroczystości, a pojutrze, skoro świt, wracamy.

2024-08-20 14:26

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Boże Ciało, Mona Lisa i prowokacja

Atmosfera przy śniadaniu gęsta. Proboszcz fuka znad herbaty, gospodyni to znika, to się pojawia z obrażoną miną. Nie wiem, o co poszło, meritum odbyło się przed moim przyjściem. Na jakieś głośniejsze fuknięcie proboszcza wypada z kuchni.
CZYTAJ DALEJ

Kard. Ryś: ja nie chcę Kościoła, który się bez przerwy spotyka na zebraniach!

2024-11-05 08:00

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

kl. Michał Gołembka

- Ja nie chcę takiego Kościoła, który się bez przerwy spotyka na jakichś zebraniach – nawet bardzo ważnych, gdzie mogę posłuchać, jak to jest robione gdzie indziej. Ale to doświadczenie miesięcznego Synodu jest dla biskupa doświadczeniem traumatycznym! Słowo honoru!

Wracasz po miesiącu do diecezji i ludzie mają prawo cię nie poznać. My mówimy, jak ważna jest relacja osobista, jak ważne jest by ludzie znali swojego pasterza, ale ja w to głęboko wierzę. My potrzebujemy uczciwego balansu pomiędzy postawami, bo inaczej się pogubmy w tym Kościele! – mówił kard. Ryś.
CZYTAJ DALEJ

Nowy biskup pomocniczy w diecezji warszawsko-praskiej

2024-11-05 12:04

[ TEMATY ]

nominacja

Ks. Tomasz Zbigniew Sztajerwald

Diecezja Warszawsko-Praska / Karolina Błażejczyk

Ojciec Święty mianował biskupem pomocniczym diecezji warszawsko-praskiej ks. Tomasza Zbigniewa Sztajerwalda, duchownego tejże diecezji i rektora Wyższego Seminarium Duchownego, przydzielając mu stolicę tytularną Cedie.

Ks. Tomasz Zbigniew Sztajerwald urodził się 24 listopada 1977 r. w Wołominie. Uzyskał licencjat w Studium Nauczycielskim Języka Francuskiego Uniwersytetu Warszawskiego, a 5 czerwca 2004 r. przyjął święcenia kapłańskie.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję