Reklama

Kościół

O Bogu bez żartów

Zrozumiałem, że Bóg jest ze mną, nawet kiedy w Niego nie wierzyłem – mówi Marcin Wolski.

Niedziela Ogólnopolska 33/2024, str. 32-33

[ TEMATY ]

Bóg

rozmowa

żarty

pl.wikipedia.org

Marcin Wolski

Marcin Wolski

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Aneta Nawrot: Pana relacje z Bogiem...

Marcin Wolski: Trudno określić jednym słowem, a nawet jednym zdaniem. To był dość skomplikowany proces dorastania do wiary.

To znaczy?

Pochodzę z typowej inteligenckiej rodziny. W tamtych czasach, czyli w latach 50., 60. ubiegłego wieku, to byli ludzie tzw. wierzący, ale niepraktykujący. Z perspektywy lat mogę powiedzieć, że nawet „mało wierzący”.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Jakie były tego powody?

Ojciec utracił wiarę jako młody człowiek i bardzo cierpiał z tego powodu, szczególnie kiedy był więźniem obozu koncentracyjnego. Zazdrościł ludziom, którzy potrafili się modlić, znajdowali pocieszenie w bezsensie i wierzyli, że życie nie kończy się wraz ze śmiercią. Dzięki takiej „ucieczce w Boga” mogli czuć się wolnymi! Mama natomiast nigdy nie przejmowała się wiarą, chociaż w ważnych chwilach rodzinnych uczestniczyła we Mszach św. i nawet przyjmowała sakramenty.

Jedyną osobą w domu, która była prawdziwie wierząca, była stara gosposia Mania. To ona prowadziła mnie do kościoła i uczyła mnie modlitwy.

Reklama

Jak mały chłopczyk odbierał miejsce, którym był kościół?

Kościół mnie fascynował: atmosferą, tajemniczością, ceremoniałem. Tym bardziej że był to kościół przedsoborowy, z Mszą św. po łacinie. Chciałem się modlić totalnie całym sobą i denerwowały mnie rozproszenie ludzi, magia i magnetyzm. Sam wtedy chętnie bawiłem się „w kościół”, „w księdza”. W pewnym monecie dotarło do mnie, że nie jestem ochrzczony.

I co wtedy się stało?

Wręcz zażądałem, żeby mnie ochrzczono. Był to trudny czas w moim domu, rodzice się rozwodzili (choć ja nie miałem o tym pojęcia), ale postawiłem na swoim – może był to pierwszy znak od Pana Boga. Zostałem ochrzczony przez ks. Wacława Karłowicza, bohatera Armii Krajowej, który przeżył ponad 100 lat i od którego wiele się nauczyłem, wiele zrozumiałem. On też przygotowywał mnie do I Komunii św., podczas której odczytał z ambony napisany przeze mnie okolicznościowy wiersz: W majowy dzień, wiosenny dzień idę do Komunii. Tym sposobem mój proboszcz stał się pierwszym z wielu wykonawców moich tekstów!

Pamiętam, że dostałem od niego Pismo Święte i zostałem zaproszony na jego imieniny, co potraktowałem jako niezwykłe wyróżnienie w tak trudnych czasach.

To znaczy?

Końcówka stalinizmu. Na szczęście niedługo po śmierci Stalina moja babcia zabrała mnie ze szkoły państwowej i oddała do szkoły prowadzonej przez siostry felicjanki na Marysinie Wawerskim. To było dla mnie wielkie przeżycie, wręcz objawienie: inna młodzież, nauczycielki – zakonnice, atrakcyjne metody wychowawcze. I dyscyplina, która mi odpowiadała: codzienne modlitwy, Msze św., reżim pierwszych piątków miesiąca... Pochłonął mnie szkolny teatr, w którym też wszystko grywałem, np. św. Franciszka.

Reklama

Ta szkoła rozbudziła we mnie zainteresowanie nie tylko teatrem, a także historią i literaturą... Przejście do państwowego liceum spowodowało kryzys – przestałem się uczyć, oblałem IX klasę, w dodatku w moim życiu pojawił się ojczym.

Słyszałam, że artysta, pisarz, aktor?

Nawet kolega Karola Wojtyły z Krakowa, ale przekonany przedwojenny lewicowiec, który mnie regularnie ateizował. Miałem 13 lat, wkraczałem w wiek buntu i „poszukiwań”. On tłumaczył mi świat prosto, jak to marksiści – i to zaczęło do mnie przemawiać.

Przestałem uczęszczać na Msze św. Przestałem chodzić do spowiedzi. Kościół wydawał mi się zbędny, a Bóg daleki. Coraz rzadziej się modliłem, i to tylko w tych momentach, kiedy miałem jakiś interes do Stwórcy. Środowisko na studiach było typowo laickie, a jedyną osobą przyznającą się do wiary w Boga był chyba tylko Antoni Macierewicz. Większość orbitowała wokół Adama Michnika, też mojego kolegi z jednego roku.

Ale w tym momencie Pan Bóg chyba się o mnie upomniał, bo dzięki historii zrozumiałem, że cały materializm, zwłaszcza historyczny, jest hipotezą naciąganą i dobrą dla prymitywów. Dzięki zdobywanej wiedzy i własnym przemyśleniom zrozumiałem, że nic z niczym się nie zgadza i nic do niczego nie pasuje. Ale ciągle wyznawałem stosowany libertynizm. Trafiłem przecież do środowiska artystycznego (kabaret, radio), które było jak najdalej od Boga.

Reklama

Jak długo ten stan trwał?

Długo! Choć w miarę jak pisałem i czytałem, mój „naukowy” światopogląd zaczął pękać i zaczęło się pojawiać uczucie pustki wraz z potrzebą poszukiwania Boga. Co ciekawe, jak naukowe było odejście od Kościoła, tak naukowy był również powrót.

Co się na to złożyło?

Kilka elementów. Pierwszym była śmierć mojego ojca. Kiedy przyjechałem do Katowic – bo tam ojciec po rozwodzie się przeprowadził – nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić, i poszedłem do katedry. Padłem na twarz w kruchcie, bo czułem się niegodny, żeby wejść dalej, ale Bóg, o którym zapomniałem – On o mnie nie zapomniał – był mi szalenie potrzebny. Równocześnie sięgnąłem po lektury, które zaczęły zmieniać mój światopogląd. Taką pozycją kluczem była książka pt. Na początku był wodór Hoimara von Ditfurtha, w której autor dopuszcza istnienie Boga, szuka Go na poziomie kwantowym. To był początek – uświadomiłem sobie, że jedynym sposobem zrozumienia wszechświata jest jego Stwórca. Właśnie dzięki takim lekturom zacząłem „wracać” na ścieżkę wiary.

Reklama

Kiedy Pan całkowicie wrócił?

Pośród niesnasek Pan Bóg/ uderza W ogromny dzwon,/ Dla słowiańskiego oto papieża/ Otworzył tron – właśnie chyba wtedy, 16 października 1978 r. We mnie też coś uderzyło. Teraz mogę powiedzieć, że był to „mój Rubikon”. A całkowicie „powróciłem”, kiedy usłyszałem, będąc na obrzeżu pl. Zwycięstwa, słowa Jana Pawła II do Ducha Świętego, by odnowił oblicze tej ziemi, słowa, w których prosił Go o pomoc dla ojczyzny. Wtedy poczułem wiatr historii i ciarki na plecach. Potem nie opuściłem już żadnej Mszy św. ani transmisji z pielgrzymek.

Bardzo przeżyłem – akurat byłem na scenie – zamach na papieża. Widziałem, jak moi niewierzący koledzy płakali i na swój sposób się modlili. Ja miałem przeczucie, graniczące z pewnością, że Ojciec Święty przeżyje, bo jeśli Bóg nam podarował takiego człowieka, to miał w tym swój wielki plan. I rzeczywiście w XX wieku była najważniejsza zwrotnica dziejów, która przesądziła o losach świata.

Czy „powrót” oznaczał taki powrót „na sto procent”?

Niestety, nie. Nadal byłem katolikiem okazjonalnym. Chodziłem co prawda na katolickie śluby czy pogrzeby, ale mówiłem, że „kościół pozostawię sobie na starość”. Bardzo przeżyłem śmierć Jana Pawła II, nawet przyjaźniłem się z o. Kazimierzem Lorkiem, barnabitą. Ochrzciłem moje dzieci, obchodziłem święta, ale do sakramentów nie przystępowałem. To wszystko było nie to.

Reklama

W takim razie kiedy dokładnie nastąpił ten moment?

We wrześniu 2012 r. Wówczas wybrałem się z córką na wycieczkę-pielgrzymkę do Ziemi Świętej. I to było to. Codzienne Msze św., modlitwy... Dotyk Biblii – oliwki pamiętające Chrystusa, podłoga pałacu Piłata... Pod koniec pielgrzymki moja córka przystąpiła do spowiedzi i Komunii św. Wtedy i ja się przełamałem – na Górze Błogosławieństw. Poszedłem nie do naszego przewodnika ks. Waldemara Chrostowskiego, bo trochę się go bałem, a do ks. Mariusza, opiekuna środowisk twórczych. Wyspowiadałem się i po raz pierwszy od lat poczułem się jak członek wspólnoty ludzi wierzących, co więcej – szybko się okazało, że cotygodniowa Msza św. niedzielna stała się potrzebą, bez której nie mogę się obejść.

Zacząłem rozumieć potrzebę wspólnej modlitwy i spowiedzi jako aktu pokory, wstydu za grzechy... Moja przemiana odbiła się na mojej twórczości. Pozostała sensacyjna i żartobliwa, ale nabrała pewnego uduchowienia. Poza Agentem dołu, w którym bohaterem jest kandydat na diabła, w moich książkach zaczęli się pojawiać bohaterscy księża, a w książce Odwrotna strona lustra esbek nawraca się i ginie śmiercią męczeńską – wszystko za sprawą Jana Pawła II.

To była dość długa droga powrotu...

Gdyby była krótsza, to byłbym szczęśliwszy. Miałem licznych kusicieli, ale miałem też dobre wzory. Mój przyjaciel Maciej Parowski – zawsze mu zazdrościłem tego, że nie miał dylematów, co dobre, a co nie. Kiedy pytałem go np. o aborcję, odpowiadał mi, że po prostu „tak się nie robi”. Miał mądrego księdza, który w wieku dojrzewania ustawił go na całe życie. Przyswoiłem sobie ulubioną maksymę Maćka: „Pan Bóg pisze prosto na liniach krzywych i tego się trzeba trzymać”. Staram się nie tracić z oczu perspektywy i tego, co ważne. Nawet gdy żartuję. Kiedyś, gdy w jednym z wywiadów zapytano mnie, czy Pan Bóg ma poczucie humoru, odpowiedziałem, że jako Istota Najdoskonalsza ma najdoskonalsze poczucie humoru.

Marcin Wolski - pisarz, dziennikarz, satyryk, radiowiec; w latach 1991-93 był współautorem popularnego programu Polskie zoo, później także szopek noworocznych, przedstawiających w krzywym zwierciadle polską scenę polityczną. Współscenarzysta filmu fabularnego Smoleńsk, jeden z prowadzących program W tyle wizji na TVP Info (2016-23)

2024-08-13 13:57

Ocena: +2 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Bóg moim Ojcem

Uczeń Chrystusa swoje wyznanie wiary rozpoczyna od słów: „Wierzę w Boga, Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi”. Powiedzieliśmy już sobie, że wierzący to ten, kto „przylgnął” do Boga. Dziś chcemy spojrzeć na Boga, którego Jezus - nasz Nauczyciel - nazywał Ojcem. Trzeba nam uzmysłowić sobie, jak układają się relacje pomiędzy ojcem a dzieckiem, dzieckiem a ojcem, aby łatwiej uświadomić sobie relacje Bóg - Ojciec a wierzący jako Jego dziecko. Każdemu ojcu z samego faktu, że jest ojcem, przysługuje jakaś wyjątkowa godność i pozycja w rodzinie. Już autor Księgi Mądrości daje tyle pięknych i życiowych wskazówek dotyczących relacji dziecko - ojciec: „Kto czci ojca, zyskuje odpuszczenie grzechów, … Kto szanuje ojca, długo żyć będzie... (Syr 3, 3-6). Życie codzienne i doświadczenie duszpasterskie pokazują, jak często dziecko nie umie uszanować swego ojca. Spotkałem już niemal wszystko, również przechwalanie się niesławą ojca. Jak trudno młodym wytłumaczyć i wyprostować ich myślenie o ojcu, gdy mają jakieś zastrzeżenia do swojego taty. Mały chłopiec, wracając ze szkoły, zobaczył kolegę po drugiej stronie ulicy. Nie zwracając uwagi na samochody, chciał przebiec ulicę. Usłyszał pisk opon hamującego auta i poczuł, jak czyjaś dłoń wciąga go za kołnierz na chodnik. Starszy pan powiedział: Masz szczęście, chłopcze - byłby z ciebie „naleśnik” na jezdni. W domu, po tym zdarzeniu, wywiązała się dyskusja na temat wiary i modlitwy. Dziecko zarzuca ojcu, że się nie modli. Tata zaś daje taką odpowiedź: Właśnie o tej godzinie, gdy wracałeś ze szkoły, ja wracałem z pracy i całą drogę modliłem się i prosiłem Anioła Stróża, aby cię pilnował, abyś bezpiecznie wrócił do domu. I Bóg mnie wysłuchał, a Anioł wykonał swoje zadanie rękoma tego człowieka, który złapał cię w porę za kołnierz. Tak czy siak, każde dziecko potrzebuje ojca, nie tylko po to, aby dał mu życie, ale aby był z nim dla niego. „Znane jest zjawisko tzw. choroby sierocej, wynikającej z braku ojca lub matki (a dziś to zjawisko dość często spotykane z racji wyjazdu rodziców na «saksy»), niezaspokojonej potrzeby odczuwania miłości rodzicielskiej, a powodującej rodzaj duchowego kalectwa. Podobnie ateizm sprawia, że człowiek bez odniesienia do Boga pozostaje często zagubiony w problemach życia” (Gorzand, „Wiara...” s. 30). Katechizm poucza nas: „Wzywanie Boga jako «Ojca» jest znane w wielu religiach. (…) W Izraelu Bóg jest nazwany Ojcem, dlatego że jest Stwórcą świata” (KKK 238). „Bóg jest bytem najbardziej uniwersalnym, jaki sobie można wyobrazić, Jezus zaś jako człowiek czyni Go najbardziej konkretnym, widzialnym, historycznym… wobec świata: «Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca» (J 14, 9). Boga, który by nas nie kochał, ludzkość by nie przyjęła. Nie jest to miłość pożądania, lecz pełnego daru bytu, daru swojej Osoby i uwielbienia dla drugiej osoby. Jest to Miłość zstępująca z nieba i wynosząca człowieka, po oczyszczeniu z grzechów, na łono Ojca Wiecznego. Co nie jest miłością, jest nicością, złem, nonsensem. Miłość Boża jest stwarzająca z nicości i zbawiająca w wieczności (…) a przy tym rozgrzeszająca, bezgranicznie wyrozumiała, darmowa, prosząca o najmniejszy odzew” (Bartnik, „Gromy...” s. 113, 115). „Kto więc weźmie nas za serce? - pytał Prymas Polski Stefan Wyszyński - Tylko Ojciec - Najlepszy Ojciec! Nam jest potrzebny Ojciec, my pragniemy Ojca! A więc jest Ojciec! Z tego ojcostwa wzięli wszyscy na ziemi. Wziął Ojciec Święty i ojciec duchowny, wziął ojciec ołtarza i ambony, wziął także ojciec kołyski - ojciec rodziny i ogniska domowego. Nie zaszkodzi, gdy z padołu łez pójdzie do Ojca Niebieskiego i Najlepszego zapewnienie, że my wierzymy w Boga, Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi” („Głosy” s. 52, 51).
CZYTAJ DALEJ

Wolna Wigilia. O empatii w polityce

2024-11-09 07:58

[ TEMATY ]

polityka

Samuel Pereira

wolna Wigilia

empatia

Materiały własne autora

Samuel Pereira

Samuel Pereira

Gdy spoglądamy na decyzję, którą większość sejmowa podjęła w sprawie dnia wolnego na Wigilię Bożego Narodzenia, łatwo dostrzec głębszy problem niż tylko kalendarzowe ustalenia. Ona unaocznia, że polityka – ta, której zadaniem jest reprezentować ludzi, ich potrzeby i wartości – teraz coraz bardziej oddala się od obywateli, pozostawiając za sobą nie tylko niezrealizowane obietnice, ale i zaufanie społeczne. Warto przyjrzeć się temu bliżej.

Niestety to nie pierwszy raz, gdy polityczna deklaracja wolności nie służy temu, czemu powinna: tworzeniu przestrzeni dla obywatela. Decyzja, by nie ustanowić Wigilii dniem wolnym, nie wynikała z braku społecznego poparcia. Jak wynika z badań, aż 74% Polaków było za, ponieważ Wigilia to dla nich dzień o szczególnym znaczeniu – symboliczny czas rodzinnych spotkań, oddania się bliskim, wiary i celebracji tradycji. I o ile ci z wyższym statusem zawodowym lub finansowym mogą pozwolić sobie na dzień wolny, o tyle większość społeczeństwa – w tym zwłaszcza kobiety, które najczęściej podejmują obowiązki świąteczne – jest zmuszona balansować pomiędzy pracą, a przygotowaniami. To uderza w tych, którzy najmniej mogą sobie pozwolić na luksus „wolności”, a jednak to w ich imieniu głosi się wolnościowe idee, które wytoczyły szlak do upragnionej władzy.
CZYTAJ DALEJ

Pragnienie świętości

2024-11-09 19:43

Ks. Wojciech Kania/Niedziela

Ponad dwustu kapłanów przybyło 9 listopada do Sandomierza na Dzień Modlitw o Świętość Kapłanów.

Spotkanie rozpoczęła cicha adoracja Najświętszego Sakramentu w bazylice katedralnej, która zakończyła się odmówieniem modlitwy o nowe powołania do stanu kapłańskiego.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję