Jak mówi, 25 lat temu wraz z przyjaciółmi stworzył grupkę „pozytywnych oszołomów”, jak siebie nazywali, którzy chcieli robić coś za darmo. Tak powstał Sztab Ratownictwa Zielona Góra. W tym czasie członkowie stowarzyszenia zabezpieczyli ok. 1,5 tys. eventów. Nie da się tego przeliczyć na godziny i liczbę udzielonej pomocy. Połączyło ich jedno – wspólna pasja pomagania ludziom.
W wielkim trudzie
Reklama
Przygoda Krzysztofa Nicińskiego z ratownictwem rozpoczęła się w 1997 r. Wówczas, jak mówi, to były nieformalne początki. – 2 lata później wraz z kolegami i koleżankami zaczęliśmy to robić już na poważnie. I to trwa po dziś. Na początku należeliśmy do struktur krajowych. Później stwierdziliśmy, że chcemy założyć własną jednostkę lokalną na terenie naszego miasta. Bez żadnych przerw trwa to już 25 rok. Część z tych osób jest jeszcze dalej ze mną w organizacji. Udało się, że ten trzon, który to ze mną tworzył, pozostał. A trzeba powiedzieć, że nasze stowarzyszenie – Sztab Ratownictwa Zielona Góra – powstawało w wielkim trudzie: bez pieniędzy, sprzętu, bez wyszkolenia – opowiada ratownik. Dodaje, że dzisiaj jest zupełnie inaczej. – Dziś mamy sprzęt, jesteśmy widoczni, posiadamy wyszkolenie i różne uprawnienia. Dokształcamy się, posiadamy ambulans, plecaki ratownicze i wiele różnych sprzętów potrzebnych do ratownictwa medycznego. Wszystko się całkowicie zmieniło w stosunku do tego, co było, a co jest.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Totalnie bezinteresownie
Skąd w nim chęć niesienia pomocy? – Myślę, że taka potrzeba osobiście narodziła się we mnie, gdy jeszcze byłem małym chłopcem. Trochę wtedy chorowałem. Wielu ludzi pomagało wtedy mojej mamie i mojej rodzinie. Od tamtego momentu pozostała we mnie chęć pomocy drugiemu człowiekowi – totalnie bezinteresowna, bez zapłaty i jakiejkolwiek gratyfikacji. Skrzyknęliśmy się w parę osób i powolutku, małymi krokami, najpierw przez parę lat, pokazywaliśmy, co chcemy, co potrafimy i czym dysponujemy. Zaczęliśmy to robić w trudnych czasach, gdzie działalność społeczna niekoniecznie była ciekawa. Zaufały nam służby, które zajmują się działaniami ratowniczymi w mieście, zaufały nam władze Zielonej Góry, zaczęły wspierać nas prywatne firmy i sponsorzy, dzięki którym mogliśmy dalej działać – przyznaje ratownik.
Wspólna pasja
Reklama
W tym roku mija 25 lat działalności stowarzyszenia. Obecnie w organizacji jest kilkanaście osób, które działają społecznie na terenie miasta, za co nie otrzymują żadnego wynagrodzenia. – Zajmujemy się szkoleniami dzieci w przedszkolach i szkołach, pomagamy przy zabezpieczaniu imprez masowych, jak koncerty, pikniki, festyny i biegi. Ostatnio np. zabezpieczaliśmy bieg dla krwiodawstwa. Tych eventów jest sporo w ciągu roku. To jest ok. 50-60 tego rodzaju zabezpieczeń. W ciągu 25 lat wychodzi ich ok. 1,5 tys. – wylicza Krzysztof Niciński. – Zaczynaliśmy, kiedy byliśmy młodzi. Część z nas uczyła się w liceum, w technikum. Część była na studiach, część pracowała. A dzisiaj większość z nas ma rodziny, żony, mężów, dzieci. Ma różne prace i różne pasje, bo członkowie stowarzyszenia to ludzie pracujący w różnych branżach. Nie wszyscy są związani zawodowo z ratownictwem medycznym, ale wiąże nas jedno: wspólna pasja pomagania ludziom – podkreśla. I zaraz dodaje: – Każdy z nas robi to poza pracą zawodową, za darmo i przystępując do organizacji, jest tego świadomy i wie, na czym to polega. Dlatego mamy jedną zasadę: albo robisz to dobrze i społecznie albo musisz zrezygnować, bo nam statystów nie potrzeba.
Warsztaty dla każdego
Reklama
Niby wiemy, ale jak przychodzi co do czego, to ręce się trzęsą i nie wiadomo co robić. Jak zatem prawidłowo udzielać pierwszej pomocy? – Trzeci rok prowadzimy bezpłatne warsztaty w Fundacji „Warto jest pomagać”, naprzeciwko szpitala w Zielonej Górze, wejście jest od strony ul. Wazów w odrestaurowanym Parku Tysiąclecia. Tam raz w miesiącu organizujemy warsztaty dla każdego. Kto chce, przychodzi – informuje ratownik. – Warsztaty trwają od 17-19, najczęściej we wtorki bądź środy. Są ogłoszenia na fanpage’u fundacji. Można się zapisać. I jeszcze raz podkreślam – są to warsztaty bezpłatne. Poruszamy tam wszelkiego rodzaju czynności związane z ratowaniem ludzkiego życia – poprzez zwykły plasterek, czyli rozcięcie po zatrzymanie akcji oddechowo-krążeniowej. Każdy ma okazję poćwiczyć, zobaczyć i poużywać sprzęt, zobaczyć jak uciskać klatkę piersiową, jak ułożyć człowieka w pozycji bezpiecznej, jak założyć opatrunek na jakiekolwiek obrażenia ciała i jak zabezpieczyć kończyny pod kątem podejrzenia złamania, zwichnięcia czy skręcenia. Początkowo szło to w eter. Dziś, co miesiąc, mamy grupę po 10-15 osób, z którą przez 2 godziny ćwiczymy bezpłatnie, więc zachęcam zielonogórzan i nie tylko, żeby zechcieli zmienić swoje podejście do tego typu trudnych zagadnień, bo możemy być o krok od ludzkiego nieszczęścia, a dzięki naszej postawie i naszym czynnościom jesteśmy w stanie zwiększyć szanse na czyjeś przeżycie.
Szlifować umiejętność
Czy wystarczy, że raz nauczymy się jak udzielać pierwszej pomocy? – Dowiedziono, że jeśli osoba po szkoleniu w najwyższym okresie – od pół roku do roku – nie wykonuje nic z tego, co się nauczyła odnośnie udzielania pierwszej pomocy, to po prostu zapomina. Rdzenne wytyczne będzie pamiętać, np. to, że jeżeli jest zatrzymana akcja oddechowo-krążeniowa to uciskamy klatkę piersiową. To wiemy. Ale już pytanie: ile razy, w jaki sposób, z jaką częstotliwością i na jaką głębokość, tego już nie wiemy. Właśnie dlatego trzeba szlifować tę umiejętność – podkreśla Krzysztof Niciński. – A nawet jeśli nie potrafisz tej pomocy udzielić, z różnego powodu – to mogą być stres, nerwy, emocje – wystarczy wykonać telefon do służby ratowniczej. Dlaczego? Bo to oni tobie drogą telefoniczną przekażą informację jak powinieneś się zachować, bo zdają sobie sprawę, że po to jest ten numer 999 czy 112, że dzwoni tam laik, który nie ma zielonego pojęcia o ratowaniu życia.
Dobro wraca
Krzysztof Niciński z zawodu jest inżynierem sanitarnym, a oprócz ratownictwa medycznego zajmuje się nauką jazdy. Wszystko to przynosi mu wielką radość i satysfakcję. Nie zapomina przy tym o rodzinie i obowiązkach, z tym związanych. Jak mówi, praca jest ważna, ale to rodzina zajmuje istotne miejsce w jego życiu. Wraz z żoną należy do Domowego Kościoła, gdy czas pozwala służy przy ołtarzu w zielonogórskiej parafii św. Józefa. Pomaganie drugiemu człowiekowi daje mu ogromną radość i energię do życia. To, co robi, traktuje jako powołanie i misję. – Chęć pomocy drugiemu człowiekowi uwalnia bardzo duży zakres energii do mojego życia. To są wartości bezcenne, których nie da się kupić. Dzięki pomocy drugiemu człowiekowi nabieram chęci do życia, to daje mi bardzo dużą radość. Tego nie da się ocenić. Warto być dobrym człowiekiem, warto pomagać innym w różnych potrzebach, bo dobro wraca. Często z podwojoną siłą – przyznaje. Co daje mu wiara? – Wiara daje mi bardzo dużo w życiu i w tym, czym się zajmuję. Trzyma mnie na nogach. Myślę, że bez wiary byłbym nikim, bo brak wiary w życiu człowieka jest pustką. Choć wiara jest trudna, często kompletnie niezrozumiała, to nie wyobrażam sobie nie wierzyć. Warto budować życie na wierze – kończy ratownik.