Modny jest ostatnio taki dowcip: Deszczowe, listopadowe popołudnie. Córka mówi do matki - Mamo, muszę iść do sklepu...
- Daj spokój córeczko, w taka pogodę - martwi się matka. - Jeszcze się przeziębisz... Psa by na dwór dziś nie wyrzucił...
- Ale mamusiu - nalega córka - kiedy ja muszę...
- Poczekaj mam pomysł! - woła radośnie matka - Wyślemy do sklepu tatusia...
Ten dowcip jest idealnym przykładem roli, jaką spełnia dziś w domu ojciec.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Opowiada Maciek:
Matki nie pamiętam. Opuściła nas gdy miałem pół roku. Może moi starsi bracia mogliby coś więcej powiedzieć, mieli wtedy po kilka lat... Zostaliśmy tylko z ojcem. Był górnikiem, zmarł trzy lata
temu. Pylica płuc.
Matka podobno była piosenkarką. Występowała na weselach, w jakiś knajpach. Tak poznał ją tata. Uznał, że zmieni kobietę, która nienawidziła życia w małym miasteczku. Ludzie opowiadali potem,
że tamtego dnia wyszła z domu ubrana jak lalka, wsiadła do autobusu i tyle ją widzieliśmy. W tamtych latach, myślę o początku lat 60., samotny ojciec to była rzecz niebywała. Teraz,
gdy mam własne dzieci widzę, że był naprawdę fantastycznym człowiekiem. Wychował nas sam. Bez żadnych ceregieli czy czułostkowości. Surowo, z dyscypliną i całym kodeksem co wolno, a czego
nie. Wystarczyło, że na nas popatrzył, a my już staliśmy na baczność. Role w domu były dokładnie podzielone. Uparł się też co do jednej rzeczy - że każdy z nas zdobędzie dobry zawód. I dopiął
swego. Potem przyprowadzaliśmy mu swoje narzeczone do akceptacji. Siedział za stołem w pokoju i patrzył na nie, biedne i wystraszone, groźnie spod brwi. Dopiero w kościele uronił
łzę. Płakał na każdym z trzech naszych ślubów.
Opowiada Władysław:
W moim domu ojciec był kimś w rodzaju cesarza na uchodźstwie. Wychodził rano do pracy, wracał po południu, jadł obiad, czytał gazetę i czasem wychodził na spotkanie z kolegami. Patrzył
na nas z góry, prawie się nie odzywał. Wychodził z założenia, że wychowanie dzieci należy do kobiety. W dzieciństwie myślałem, że tak musi być. Ojciec to ojciec. Ktoś daleki, milczący,
ponury. Mama zajmowała się wszystkim. Nami, domem, finansami, choinką na święta, cieknącym kranem. Gdy raz pojechała odwiedzić swoją rodzinę, ojciec nie dał nam obiadu, bo nie wiedział gdzie są talerze
i łyżki. Nie był złym człowiekiem, pewnie tak go, po prostu, wychowano, tak sobie wyobrażał swoją rolę. Pewnie na swój sposób starał się nas kochać, ale nie umiał tego okazać. A czas płynął
i im byłem starszy, tym mniej mieliśmy wspólnego. Żadnych meczy piłkarskich, łowienia ryb, czegokolwiek. Siostra przeżywała ten stan zawieszenia gorzej. Łasiła się do niego, próbowała przytulać,
przymilać, skarżyć na mnie. Ojciec znosił te jej podchody z trudem, odrzucał ją. Gdy zmarł, a miał wtedy 55 lat, poczuliśmy w sobie pustkę. Przez lata zachowywał się jak mebel, a tu
takie poczucie straty...
Dla matek maluje się w dzieciństwie laurki, przynosi kwiaty w ich majowe święto, a prototypem matczynej miłości jest miłość Maryi z Nazaretu. Ojcostwo, mimo że obdarzone jeszcze
większym splendorem, bo wiązane z samym Bogiem, w ostatnich latach spychane jest na dalszy plan, bagatelizowane. Kobiety zarabiają pieniądze, prowadzą dom, wychowują dzieci, podejmują ważne
rodzinne decyzje. Ojcowie na tym partnerstwie przegrywają, trąca swe dominium - głowy rodu. Traktowani są jak domowe konto bankowe lub użyteczną czasami złotą rączka. Sytuacje znacznie pogarsza ilość
rozwodów, które spychają mężczyznę do roli weekendowego tatusia.
Opowiada Jacek:
Nasz tata ciężko pracuje. Właściwie najważniejsza jest dla niego firma. Nawet na wakacje z nami nie jeździ, bo nie ma czasu. Często mówi, że powinniśmy Bogu dziękować za takiego ojca, co
dba żeby nam ptasiego mleczka nie zabrakło... A tak poza tym jest w porządku. Kochamy go!