Reklama

gps na życie

Tłumaczy moje życie

Zacząłem słuchać Jego głosu. W kolorowej i szarej rzeczywistości. On mówi zawsze i na każdym kroku. Wystarczy rozejrzeć się i słuchać. Spojrzeć na drugiego człowieka. Zwłaszcza tego sponiewieranego przez życie

Niedziela Ogólnopolska 18/2019, str. 54-57

[ TEMATY ]

Niedziela Młodych

@ Delphine Poggianti/ stock.adobe.com

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Słowo Boże z dużą siłą „wdarło się” w moje życie. A co za tym idzie – w życie mojej najbliższej rodziny i przyjaciół. Mówię „wdarło”, bo jest mocno połączone z życiem i działalnością w Kościele. A nie zawsze tak było. Mimo katolickiego wychowania i udziału jako młody chłopak w życiu Kościoła (przyjętych w młodości sakramentach, posłudze ministranta i lektora, udziału w oazach i innych grupach parafialnych) miałem dłuższą chwilę, którą spędziłem poza nim. W pełni świadomy braku mojej przynależności do struktur kościelnych, nie starałem się i nie zabiegałem o możliwość korzystania z tego, czym Kościół dysponuje. Zasadę miałem taką: nie należysz, to nie wnosisz, a tym bardziej nie korzystasz. Taka pustynia trwała kilka lat. W trakcie tego czasu jednak zawsze i na każdym kroku towarzyszyła mi świadomość i bardzo silne przekonanie, że On nieustannie mi towarzyszy i czegoś ode mnie chce. To takie dziwne doświadczenie, które jest, a którego nie potrafisz wytłumaczyć, a co gorsza także i zrozumieć.

Zaangażowany powrót

Reklama

Po latach powróciłem do Kościoła, w który także świadomie się zaangażowałem. Dziś będąc mężem i tatą Julii i Kuby, jestem także absolwentem Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Szczecińskiego, na którym także doktoryzuję się. Jestem też współzałożycielem i przewodniczącym Komisji Rewizyjnej Katolickiego Stowarzyszenia uBIBLIJNIEni.pl, członkiem Myśliborskiego Instytutu Miłosierdzia bł. Michała Sopoćki w Myśliborzu. Przygotowuję młodzież i dorosłych do sakramentów, a po zakończeniu magisterskich studiów teologicznych rozpocząłem formację uzupełniającą przygotowującą mnie jako osobę żenną do przyjęcia sakramentu święceń diakonatu stałego. Od dwóch lat odbywam ją w Opolu pod opieką tamtejszych formatorów. Nie stało się to jednak od razu. To był długi proces i dziś nie wyobrażam sobie, że mogłoby się to wszystko wydarzyć w jednej chwili. W całym tym procesie towarzyszyło mi Boże słowo, w które starałem się wsłuchiwać najlepiej, jak umiałem.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

W poszukiwaniu rozwiązań

Reklama

Można zapytać, jak i gdzie wsłuchiwałem się w ten Głos... Nieustannie doświadczałem czegoś, co wiązałem z obecnością Boga w moim życiu, ale nie potrafiłem tego wyjaśnić, a już na pewno zrozumieć. Postanowiłem pójść na teologię i tam poszukać rozwiązania. Tuż przed czterdziestką oznajmiłem żonie o moich zamiarach. Stwierdziła, że chyba zwariowałem. Czas leciał bardzo szybko, a same studia teologiczne były dla mnie jedną z najpiękniejszych życiowych przygód, z której nie potrafię zrezygnować do dziś. Miałem i mam wspaniałych nauczycieli, którzy są pasjonatami wykładanych przez siebie przedmiotów. Uczyli mnie, i tak patrzę na to dzisiaj, że Bóg będzie do nas mówił na każdym kroku i w przeróżny sposób. Nauczono mnie, że jest Bogiem Wszechmogącym i mógłby do mnie mówić w niezwykle spektakularny i wyszukany sposób. Że mógłby to zrobić tak, że zatrzęsłaby się ziemia, byłby jakiś piorun albo coś tam jeszcze. Powiedziano mi też, że On jest Bogiem logicznym i z takich środków w komunikacji z nami korzysta. Powiedziano mi też, że docenia ciszę, prostotę i dostrzegę Go w tym, co nie będzie głośne i spektakularne, ale raczej ciche, pokorne, niepozorne i do tego słabe, według „świata” nieopłacalne. Zacząłem zatem w taki właśnie sposób słuchać Jego głosu. Przede wszystkim w zwykłej, kolorowej i tej szarej rzeczywistości. W tekstach liturgicznych czytań i w internetowych treściach. On mówi zawsze i na każdym kroku. Wystarczy tylko rozejrzeć się i słuchać. Spojrzeć na drugiego człowieka. Zwłaszcza tego sponiewieranego przez życie, bez względu na przyczynę – czy z własnej, czy z cudzej woli. Brudnego, brzydko pachnącego i głodnego nie tylko chleba. Lubię na takich ludzi wpadać, spotykać ich pod sklepami i na parkingach przed marketami. Zagadać, zapytać, co słychać, i czasem kupić coś do zjedzenia. Oni są MEGA! Zwłaszcza wtedy, gdy się do ciebie uśmiechną i zamiast podziękować za zakupy, szybko patrzą w reklamówkę, którą przyniosłem.

Uwielbiam ludzi chorych

To oni stanowią dla mnie niezwykle szczególną grupę zadaną Kościołowi. Są bezcenni i to przez nich, tak mi się teraz wydaje, Bóg dzieli się ze mną swoim Słowem w sposób najbardziej dla mnie wyraźny. Zaczęło się niepozornie – w chwili, kiedy pojechałem na pogrzeb taty mojego przyjaciela Bartosza. Bartosz jest księdzem, a kiedy 10 lat temu zmarł jego tata, studiował w Rzymie. Bał się, że ze względu na chorobę taty nie skończy studiów. Nigdy nie widziałem i nie poznałem taty Bartka, ale kiedy weszliśmy do jego domu, zaprowadził mnie do pokoju, w którym chorował i zmarł tata. Stało tam wtedy puste i zaścielone łóżko rehabilitacyjne. Usłyszałem ciszę, która mnie poruszyła i nie pozwoliła pozostać biernym. Niespełna rok później zainicjowałem w swoim rodzinnym mieście działalność domowego hospicjum. Byłem też jego współzałożycielem. Pracuje w nim wielu dobrych ludzi. Kilka lat temu powołałem do istnienia Fundację Hospicyjną Dajmy Nadzieję, w której z przyjaciółmi i rodziną pomagam ludziom w organizacji leczenia, opieki po jego zakończeniu i, kiedy to tylko możliwe, jestem z nimi, gdy odchodzą. To z nimi słowo Boże jest przeze mnie słyszalne najwyraźniej i jestem przekonany, że to im, ludziom chorym, Słowo potrzebne jest w sposób szczególny. To ono zachęciło mnie też do zaopiekowania się sierotami – dziećmi, których rodzice zmarli w wyniku choroby nowotworowej. Prowadzimy program Motylowej Akademii obejmującej opieką dzieci, których rodzice byli podopiecznymi hospicjów w Polsce. Fundacja ma podopiecznych z terenu całego kraju. W każdym przypadku chorzy spotykają się z ogromnym cierpieniem własnym i bliskich, a ja wiem, że w słowie Bożym można odnaleźć i podać im wyjaśnienie tego, co dzieje się dookoła nich. Ono uczy mnie cierpliwości i daje mnóstwo przydatnych „instrukcji zachowań” niezbędnych do tego, aby w sytuacji najbardziej skrajnej i beznadziejnej dostrzec w każdym człowieku bez wyjątku ogromną wartość. Tę największą. Za którą Chrystus zapłacił najwyższą cenę.

Zawierzyłem Słowu

Stosunkowo łatwo głosi się z ambony. Można z niej przekazać wiele dobrych treści. Znacznie trudniej głosi się Słowo w życiu, tam, gdzie to, o czym się mówi z ambony, trzeba wprowadzić w czyn. A najtrudniej, kiedy to, co się mówi, musi zrobić nie kto inny, ale właśnie ja. Po ludzku często byłoby to raczej niemożliwe, ale każde działanie musi się na czymś opierać. Ja zawierzyłem, choć nie bez trudności, Bożemu słowu. Często bywa, że gdy przychodzą przeciwności i wiele z nich zaskakuje, a nawet zniechęca, to rodzi się naturalna chęć pozostawienia tego innym albo odsunięcia sprawy od siebie. Niech się kto inny martwi! Jednak po czasie przychodzi refleksja i pytanie, czy to nie Bóg chce mi coś przez to powiedzieć. W takich sytuacjach sięgam najczęściej do żywotów świętych naszego Kościoła. Mamy „megakatalog” propozycji na każdą okazję i sytuację. Można by kilku z nich wymienić, ale odwołam się do tego świętego, który bez jednego słowa rozwiązuje lub przynajmniej pokazuje samym sobą, jak radzić sobie z różnymi trudnościami, zwłaszcza z tymi, które dotykają naszych rodzin, w tym także i mojej. To św. Józef peregrynujący po naszej diecezji zielonogórsko-gorzowskiej w obrazie z Kalisza. Ciekawa postać, z której czerpię inspirację do codziennego życia w moim domu z żoną, dwunastoletnim Kubą i maturzystką Julią. Domu, ale także pracy zawodowej, na uczelni i w życiu prywatnym. Wśród znajomych, przyjaciół i wszystkich tych, których spotykamy na naszej drodze właśnie dziś i teraz.

2019-04-30 09:13

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Spójrz na mnie!

Przysłuchując się rozmowom uczestników Europejskiego Forum Młodych (EYF 15-20 lipca br.), wyłowiłam główną myśl, która przenikała większość wypowiedzi, a ściśle wiązała się z hasłem tegorocznego spotkania w Częstochowie – „współodczuwanie”. Dostrzec Jezusa w drugim człowieku. W każdym. Nikogo nie wyłączając.
CZYTAJ DALEJ

Ks. R. Kurowski: co oznaczałby wybór papieża z Azji dla tutejszych chrześcijan?

2025-05-06 10:17

[ TEMATY ]

azja

chrześcijanie

wybór papieża

PAP/EPA

Stephen Chow Sau-yan, biskup Hongkongu w drodze na kongregację

Stephen Chow Sau-yan, biskup Hongkongu w drodze na kongregację

„Wybór papieża z Azji dałby potężny zastrzyk dla chrześcijan i katolików żyjących na tym kontynencie, co by jednocześnie uszczęśliwiło niektóre azjatyckie kraje, ale niekoniecznie wszystkie” - powiedział ks. Remigiusz Kurowski. Pallotyn, filozof i poeta od 2012 r. prowadzący duszpasterstwo wspólnoty francuskiej w Hongkongu w rozmowie z KAI podkreślił, że papież przede wszystkim powinien być gwarantem jedności Kościoła: "Tak jak Pan Jezus mówił do Piotra i apostołów, aby byli jednością i nią promieniowali. Musi być papieżem, który będzie jednoczył. Nie ważne, czy będzie to Azjata. Afrykańczyk, Europejczyk, czy Amerykanin".

Ks. Kurowski pytany, czy widzi kardynała z Azji na papieskiej stolicy powiedział: „Wybór papieża z Azji dałby zastrzyk dla chrześcijan i katolików żyjących na tym kontynencie, co by jednocześnie uszczęśliwiło niektóre azjatyckie kraje, ale niekoniecznie wszystkie. Każdy kij ma dwa końce. Z jednej strony mogłoby to przyczynić się do rozwoju duchowości, praktyk religijnych, pielgrzymek, pogłębienia życia chrześcijańskiego oraz rozwoju charytatywnej działalności Kościoła. Na pewno papież z Azji przyczyniłby się to wzrostu powołań kapłańskich. Bez wątpienia wpłynęłoby to też na poprawę sytuacji finansowej azjatyckiego Kościoła. Ale z drugiej strony mogłoby to wywołać również efekt negatywny w formie jakiejś podejrzliwości i niechęci wśród niektórych państw azjatyckich, że Kościół mógłby się stać zbyt silny i tym samym zagrażać ich interesom.
CZYTAJ DALEJ

80 lat od kapitulacji Festung Breslau

2025-05-06 17:11

ks. Łukasz Romańczuk

6 maja 2025 roku przypadła 80. rocznica kapitulacji Festung Breslau. W miejscu pamięci i wyzwolenia jeńców z obozu Burgweide, znajdującego się na wrocławskich Sołtysowicach, odbyły się uroczystości upamiętniające tamte wydarzenia. - Spotykamy się dziś, aby uczcić pamięć ofiar i ocalałych z obozu pracy Burgweide, które funkcjonowało w czasie jednej z najciemniejszych kart historii niemieckiej okupacji i II wojny światowej - mówił Martin Kremer, konsul generalny Niemiec we Wrocławiu.

W czasie przeznaczonym na przemówienia głos zabrał Kamil Dworaczek, dyrektor wrocławskiego oddziału IPN. Rozpoczął on od zacytowania fragmentu z Księgi Powtórzonego Prawa: “Źle się z nami obchodzili, gnębili nas i nałożyli na nas ciężkie roboty przymusowe”. - Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że jest to fragment relacji jednego z robotników przymusowych przetrzymywanych tutaj w obozie Burgweide. Ale jest to fragment z Pisma Świętego, z Księgi Powtórzonego Prawa, który opowiada o losie Izraelitów w niewoli egipskiej. Później czytamy oczywiście o ucieczce, o zyskaniu wolności, w końcu w kolejnym pokoleniu dotarciu do ziemi obiecanej. I tych analogii między losem Izraelitów w niewoli egipskiej a losem Polaków i innych robotników przymusowych w III Rzeszy jest więcej. Jest też jedna istotna różnica. Polacy nie musieli podejmować ucieczki, tak jak starotestamentowi Izraelici, bo to do nich przyszła Polska. Nowa Polska i Polski Wrocław, które może nie do końca były ziszczeniem ich marzeń i snów, ale przestali być w końcu niewolnikami w Breslau - zaznaczył Kamil Dworaczek, dodając: - Sami mogli decydować o swoim losie, zakładać rodziny, w końcu zdecydować, czy to tutaj będą szukać swojej ziemi obiecanej. I ta ziemia obiecana w pewnym sensie zaczęła się dokładnie w tym miejscu, w którym dzisiaj się znajdujemy. Bo to tutaj zawisła 6 maja pierwsza polska flaga, pierwsza biało-czerwona w powojennym Wrocławiu. Stało się tak za sprawą pani Natalii Kujawińskiej, która w ukryciu, w konspiracji uszyła tę flagę kilka dni wcześniej. Pani Kujawińska była jedną z warszawianek, która została wypędzona przez Niemców po upadku Powstania Warszawskiego. Bardzo symboliczna historia.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję