Dwie wątroby w ciele Przemysława Gosiewskiego. Gumowe rękawiczki zaszyte w brzuchach zmarłych” – w swoim dzienniku Przemysław Dakowicz notował informacje medialne dochodzące do jego świadomości w 2012 r. Obok – dopisek o zdjęciach nagich ciał najwyższych polskich urzędników, zdjęciach krążących na rosyjskich stronach internetowych, z miejsc, które były pod ścisłą kontrolą tamtejszych służb specjalnych. Polscy patomorfolodzy w czasie przeprowadzania sekcji zwłok siedzieli na korytarzu, niedopuszczeni do czynności, które mogły spowodować, że wiedza o tragedii przeniosłaby się na niepowołany teren. To jednak nie oni mieli obowiązek dopominać się udziału Polaków w najważniejszych czynnościach w pierwszych godzinach i dniach po tragedii.
Autor „Przeklętego continuum. Notatnika smoleńskiego” spisywał te wszystkie rany, które boleśnie wdzierały mu się do świadomości, krwawiły i de facto boleśnie szarpały dumę, poczucie narodowej wspólnoty. Skandaliczne zaniedbania polskiej prokuratury wojskowej, a w efekcie drugie pogrzeby Anny Walentynowicz, prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego czy rektora mojej uczelni – ks. prof. Ryszarda Rumianka; nagłośnione przez media rosyjskie, a za nimi światowe, zdania z raportu MAK-u, kłamliwe i obrażające Polaków oskarżenia pod adresem dowódcy Sił Zbrojnych, pod adresem nieżyjącego Prezydenta RP. Nie mamy wraku samolotu, nie mamy czarnych skrzynek. Totalna bezbronność i bezradność państwa polskiego zafundowana przez obecną ekipę rządzącą – zafundowana nam, Polakom. Od pięciu lat doświadczamy upokorzeń przygotowanych przez Rosjan i dawkowanych nam kropla po kropli. Upokorzenia te nie stałyby się faktem bez zgody czy przyzwolenia ekipy rządzącej Polską. Z bezmyślności, świadomego wyboru? Odpowiedź na to pytanie jest drugorzędna, choć ważna z racji istnienia także ziemskiego wymiaru sprawiedliwości, z Trybunałem Stanu włącznie. Rządzący też o tym wiedzą, dlatego europosłowie PO nie mogli dopuścić do tego, by w rezolucji Parlamentu Europejskiego znalazł się postulat mówiący o wszczęciu międzynarodowego śledztwa w sprawie tragedii smoleńskiej. Podobnie jak nie mogli wspierać żadnych oddolnych inicjatyw polskich patriotów, którzy swą konkretną wiedzą i ustaleniami chcieli podzielić się ze społeczeństwem. Naukowcy z prof. Piotrem Witakowskim na czele, którzy od lat przygotowują kolejne raporty dotyczące okoliczności przebiegu tragedii z 10 kwietnia 2010 r., nie tylko nie są wspierani z budżetu państwa, nie otrzymują żadnych grantów naukowych w tej sprawie, nie tylko nie są wspierani przez swoje uczelnie macierzyste z ich rektorami i dziekanami, ale nadto – wszystko na to wskazuje – działają w totalnym osamotnieniu, wbrew woli rządzących Polską i nauką w Polsce, wbrew zastraszonym radom wydziałów czy senatom. „Rozpad samolotu nastąpił etapami, nastąpił w powietrzu. Zaczął się od tylnych części i postępował ku przodowi. Gdy samolot doleciał do punktu końcowego, kadłub został rozerwany” – to jedno z istotniejszych ustaleń niezależnych naukowców, które ostatnio dotarło do społeczeństwa. Pozostali badacze – poza tym gronem ok. stu odważnych – dawno przestali być „niezależni”. Kiedy dowiemy się, że powyższa prawda była dostępna ekipie rządzącej od początku, podobnie jak Jerzemu Millerowi i członkom jego komisji? Czy dopiero w 100. rocznicę tragedii smoleńskiej?
* * *
Jan Żaryn
Redaktor naczelny „wSieci Historii”, historyk, wykładowca INH UKSW, publicysta i działacz społeczny, m.in. prezes SPJN, członek Komitetu dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów
Pomóż w rozwoju naszego portalu