Reklama

Świat

Trzech misjonarzy z trzech różnych światów

Ponad 100 polskich misjonarek i misjonarzy z całego świata przyjechało na wakacje do Polski. Jak co roku, mieli okazję pokazać różne oblicza misji.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Jedni misjonarze odwiedzają ojczyznę dla podreperowania zdrowia, bo opieka medyczna u nas, w co może trudno uwierzyć, stoi wyżej niż w krajach, w których pracują. Inni przyjeżdżają, aby spotkać się z rodziną, przyjaciółmi albo ze swoją wspólnotą diecezjalną czy zakonną, a jeszcze inni - ze zwykłej tęsknoty za krajem, choć są i tacy, którzy tak wrośli w swoje środowisko pracy, że nie odczuwają potrzeby kontaktu z ojczyzną. Dla tych, którzy spędzają wakacje w ojczyźnie, Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie organizuje rokrocznie atrakcyjne spotkanie z prelekcjami znakomitych osobowości Kościoła, imprezami kulturalnymi i wizytami u prominentnych przedstawicieli władz państwowych. Tam właśnie spotkałem trzech niebanalnych misjonarzy, którzy z entuzjazmem głoszą Dobrą Nowinę na trzech kontynetach.

Ucięty palec ks. Stanisława

Pochodzący z Lublina ks. Stanisław Stanisławek, misjonarz z Kamerunu, którego uwiecznił w słynnym cyklu reportaży pt. „Heban” Ryszard Kapuściński, żartuje nawet wtedy, gdy opowiada o swoim wypadku. Wydarzył się 11 maja tego roku, kiedy ks. Stanisław ciął piłą drzewo potrzebne do budowy wznoszonego przezeń kościoła w parafii Bouam, we wschodnim Kamerunie. Piła to niebezpieczne narzędzie, bo wykonuje 12 tys. obrotów na minutę. Misjonarz zawsze znakomicie dawał sobie z nią radę, ale tego feralnego dnia w pobliżu piły znalazła się szmata, która nawinęła się na tarczę, powiększając pole rażenia. Szmata przyciągnęła lewą rękę ks. Stanisława tak, że piła obcięła mu mały palec. Misjonarz nie rozpaczał. Niedługo po wypadku przekomarzał się z organistą: - Żadna strata, to był palec próżniak. - O, nie - zaprotesował muzyk - ten palec nazywa się: artysta.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Ks. Stanisław twierdzi, że choć eksperyment księży-robotników we Francji już dawno się przeżył, to model ten cały czas funkcjonuje na misjach. - Bo każdy z nas jest księdzem-robotnikiem - śmieje się misjonarz, który zbudował kilkanaście kaplic, plebanii i studni.

Reklama

Na misje do Afryki wyjechał 37 lat temu. 11 lat przepracował w Zambii, od 26 lat jest w Kamerunie. Kościół w tym kraju wszedł w drugie stadium organizacji. Z powodu wielu powołań tworzy się małe, czasowe parafie. - Jak tutaj przyjechałem, w mojej diecezji zastałem siedem czasowych parafii, które obsługiwało siedemdziesięciu misjonarzy. Dzisiaj, po 25 latach, jest odwrotnie: parafii jest siedemdziesiąt, a misjonarzy siedmiu - wylicza ks. Stanisławek.

To efekt boomu powołaniowego wśród miejscowej ludności, który bardzo popierał biskup, z pochodzenia Belg. Polski misjonarz założył kilkanaście czasowych parafii, budując wszystko, co było potrzebne do ich funkcjonowania, a potem przekazywał księdzu Kameruńczykowi, który przychodził na gotowe.

Ks. Stanisławowi niełatwo było zrealizować swoje powołanie kapłańskie, a potem, jak mówi, „powołanie w powołaniu”, czyli pragnienie zostania misjonarzem. Był jedynakiem i jego mama długo nie mogła pogodzić się z faktem, że postanowił pójść do seminarium. Bardzo też przeżywała jego wyjazd do Afryki. Gdy przeszła na emeryturę, odważyła się przyjechać do syna. Afryka jej się nie podobała - była zbyt brudna i śmierdząca, ale, jak podkreśla ks. Stanisław, pozostawała pod wielkim wrażeniem kultury jej mieszkańców. Dzieci, o cokolwiek prosiły rodziców, czyniły to na kolanach, na przykład: „Ojcze, prosimy o piłkę”. Mama komentowała to słowami: - Synu, nasza religia jest im niepotrzebna. Oni już są dobrzy. To nam przede wszystkim potrzebne jest chrześcijaństwo.

Ks. Stanisław wie, że bycie dobrym to jeszcze nie wszystko, aby być w pełni chrześcijaninem. Ludzie muszą wiedzieć, kto jest źródłem dobra, i dlatego od 37 lat daje w Afryce świadectwo o Bogu.

Polski tandem z Rio de Janeiro

Pallotyn ks. Jan Sopicki na misje do Brazylii wyjechał w 1979 r. Pragnienie pracy w tym kraju rozbudził w nim świecki misjonarz - inżynier Władysław Dowbor, niezmordowany apostoł Amazonii. Tam właśnie chciał pojechać ks. Jan, ale pilne potrzeby duszpasterskie zatrzymały go na dłużej w Rio. Do Amazonii udał się dopiero po 25 latach pracy w Brazylii.

Reklama

Przez 5 lat obsługiwał parafię o powierzchni 30 tys. km2, zamieszkiwaną przez 15 tys. wiernych, skupionych w ponad 50 wspólnotach. Do najbardziej oddalonej kaplicy w interiorze trzeba było płynąć barką cztery dni. Koszt takiej wyprawy był ogromny, bo barka spala 5 l ropy na godzinę, a ubodzy parafianie, utrzymujący się jedynie z rybołóstwa, nie byli w stanie finansować podróży kapłana.

W centrum parafii, w Novo Airăo, ks. Jan prowadził ośrodek dla 250 biednych dzieci w wieku szkolnym. Zapamiętał widok, jak niektóre z nich przepływały wpław rzekę z garnkiem zupy dla rodzeństwa.

Dziś ks. Jan jest kustoszem sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Rio de Janeiro, w parafii, gdzie funkcję proboszcza pełni jego młodszy brat, ks. Krzysztof Sopicki, zapalony kolarz, który jeszcze do dzisiaj uczestniczy w zawodach. (Lekarz zalecił mu uprawianie kolarstwa jak najdłużej, bo gdyby przerwał treningi, byłby to zbyt duży wstrząs dla organizmu i pojawiłyby się problemy zdrowotne).

Sanktuarium Miłosierdzia Bożego zbudował ks. Tadeusz Korbecki, pallotyn, który sam woził taczkami ziemię i wznosił mury, z pomocą miejscowej ludności.

Pallotyni, zgodnie ze swoim charyzmatem, szerzą stąd kult Miłosierdzia Bożego po całej Brazylii dzięki wydawanemu czasopismu i głoszonym rekolekcjom.

Początkowo szło im dość opornie nawet we własnej parafii. Dziś jest tam prężny ośrodek kultu Miłosierdzia Bożego. Parafia liczy 10 tys. wiernych, a na Święto Miłosierdzia przybywa dwa razy tyle ludzi. Dlatego uroczystości organizowane są na stadionie Maracanazinho.

Codziennie w sanktaurium odmawiana jest Koronka do Miłosierdzia Bożego, której towarzyszy komentarz. Transmitowana jest ona także przez diecezjalne radio „Catedral”, mające potężny zasięg.

Reklama

W ubiegłym roku ks. Jan zorganizował I Kongres Miłosierdzia Bożego w Rio de Janeiro. Obecnie bracia Sopiccy ze swymi współpracownikami budują nowoczesne Centrum Miłosierdzia Bożego.

- W naszej pracy nie eksponujemy elementów polskich, ale nie da się mówić o kulcie Miłosierdzia Bożego z pominięciem św. Faustyny. Bogactwo duchowe jej „Dzienniczka” jest ogromne, staramy się je odkryć i przybliżyć naszym brazylijskim wiernym - mówi ks. Jan Sopicki.

Tam, gdzie ksiądz jest naprawdę szanowany

Ks. Mariusz Michalik jest kapłanem niezwykłym, birytualistą. Pracował w Polsce, na Ukrainie, we Włoszech, a obecnie jest w Sri Lance. Najpierw, w 1997 r., on, Polak, widząc potrzeby duszpasterskie Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie, który wyszedł z katakumb po latach krwawego ucisku ze strony reżimu sowieckiego, postanowił przyjąć święcenia kapłańskie w obrządku bizantyjsko-ukraińskim. Kiedy jego przyjaciele dziwili się temu, odpowiadał: - Na pierwszym miejscu czuję się katolikiem, a dopiero później Polakiem. Jeśli się ma jedno serce, to trudno je rozdzielić.

W latach 1997-2003 r. pracował wśród grekokatolików w diecezji iwanofrankiwskiej na Ukrainie. Tam też założył Zgromadzenie Misyjne św. Andrzeja Apostoła, w którym jest obecnie dziewięciu zakonników - ks. Mariusz i ośmiu Ukraińców - kapłanów greckokatolickich. Zakonnicy oprócz zwykłych ślubów ubóstwa, czystości i posłuszeństwa składają także śluby wierności papieżowi i poświęcenia się pracy misyjnej.

W 2003 r., na zaproszenie biskupa Padwy, ks. Michalik udał się do Włoch, aby pracować wśród powiększającej się rzeszy emigrantów z byłego ZSRR. Był jedynym księdzem w diecezji, który znał rosyjski i ukraiński, dlatego ciągnęli do niego nie tylko grekokatolicy i łacinnicy, ale także prawosławni z Rosji, Ukrainy, Białorusi i Mołdawii. Zanim znalazł miejsce dla swego duszpasterstwa w miejscowych kościołach, spowiadał w parkach w czasie sjesty, kiedy emigranci mieli wolne. Podczas pobytu we Włoszech zorganizował tam dwanaście wspólnot greckokatolickich.

Reklama

W diecezji Padwa pracowało dwunastu księży obcokrajowców. Jeden z nich, pochodzący ze Sri Lanki, zaprosił ks. Mariusza, aby pomógł mu w rozbudowie seminarium w Maravila w diecezji Chilaw. Polskiemu kapłanowi kończył się w 2009 r. kontrakt, więc przystał na propozycję.

Na Sri Lance, zdominowanej przez buddyzm, katolicy stanowią 8 proc. populacji. W diecezji Chilaw ten wskaźnik jest najwyższy w skali całego kraju i wynosi 34 proc. populacji. W niższym seminarium kształci się 102 kleryków, a w wyższym - ponad 60. W seminarium językiem wykładowym jest angielski, natomiast w parafiach używa się syngaleskiego i tamilskiego.

Na Sri Lance funkcjonuje następujący model: głównym ośrodkiem jest parafia centralna ze szkołą, której podlega 5-7 parafii filialnych. W diecezji Chilaw jest 46 parafii centralnych. W czasie ferii i świąt, także buddyjskich, księża niezatrudnieni w duszpasterstwie, tak jak ks. Mariusz, kierowani są do pomocy w parafiach centralnych.

Dawny Cejlon do niedawna uchodził za kraj tolerancji religijnej, gdzie rzadko dochodziło do nieporozumień na tle wyznaniowym. Sytuacja zmieniła się, gdy życiu społecznemu zaczęła nadawać ton partia fundamentalistycznych mnichów buddyjskich. Od stycznia tego roku zdewastowano ponad 50 kaplic chrześcijańskich różnych wyznań. Był także przypadek podpalenia benzyną tabernakulum. Atakom poddawani są również muzułmanie.

Ks. Mariusz jednak twierdzi, że taki obraz Sri Lanki nie odpowiada prawdzie. Buddyjscy mieszkańcy tego kraju okazują niewiarygodny wręcz szacunek dla osób żyjących w celibacie, bez względu na to, czy mają do czynienia z mnichem buddyjskim, czy z katolickim kapłanem. Duchowni są przepuszczani w kolejkach, w autobusach mają zarezerwowane dwa pierwsze miejsca.

Gdy mnich czy kapłan katolicki przychodzi na zgromadzenie publiczne, wszyscy wstają. Kiedy duchowny wchodzi do czyjegoś domu, ojciec rodziny klęka, dotyka jego stóp i prosi o błogosławieństwo. - Nikt w Sri Lance nie uważa tego za klerykalizm. Szacunek dla życia konsekrowanego Lankijczycy mają wpajany od dziecka - podkreśla ks. Michalik.

2013-07-22 13:55

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Bp Pasotto: Europie nie wolno zapominać o Gruzji

[ TEMATY ]

świat

Ireneusz Kajdana

Europie nie wolno zapomnieć o Gruzji. Nikt bowiem nie wie, jak i gdzie może się to skończyć – powiedział bp Giuseppe Pasotto, włoski biskup misyjny, który stoi na czele Kościoła katolickiego w tym kaukaskim kraju. Odniósł się on do protestów przeciwko rosnącym w Gruzji wpływom Rosji. Wywołała je postawa rosyjskiego przedstawiciela, który podczas wizyty w parlamencie zasiadł na fotelu przewodniczącego.

Jak mówi bp Pasotto, ten gest przypomniał Gruzinom o ich cierpieniu, o trwającej wciąż rosyjskiej okupacji w Osetii Południowej i Abchazji, o pozostawionych tam ziemiach i domach. Okupacja jest niczym miecz wbity w ciało. Z czasem ból może nieco osłabnąć, można o nim zapomnieć, ale wystarczy bardzo mało, by wzmógł się na nowo – opowiada zwierzchnik temtejszej wspólnoty katolickiej. Przyznał, że w oczach protestujących widział przede wszystkim wielki smutek prostych i ubogich ludzi. „Cierpią w milczeniu. Wiedzą, że doświadczyli niesprawiedliwości, a teraz nie wolno im nawet podnieść głosu. To jest prawdziwe ubóstwo” - dodał bp Pasotto.

CZYTAJ DALEJ

Święty oracz

Niedziela przemyska 20/2012

W miesiącu maju częściej niż w innych miesiącach zwracamy uwagę „na łąki umajone” i całe piękno przyrody. Gromadzimy się także przy przydrożnych kapliczkach, aby czcić Maryję i śpiewać majówki. W tym pięknym miesiącu wspominamy również bardzo ważną postać w historii Kościoła, jaką niewątpliwie jest św. Izydor zwany Oraczem, patron rolników.
Ten Hiszpan z dwunastego stulecia (zmarł 15 maja w 1130 r.) dał przykład świętości życia już od najmłodszych lat. Wychowywany został w pobożnej atmosferze swojego rodzinnego domu, w którym panowało ubóstwo. Jako spadek po swoich rodzicach otrzymać miał jedynie pług. Zapamiętał również słowa, które powtarzano w domu: „Módl się i pracuj, a dopomoże ci Bóg”. Przekazy o życiu Świętego wspominają, iż dom rodzinny świętego Oracza padł ofiarą najazdu Maurów i Izydor zmuszony był przenieść się na wieś. Tu, aby zarobić na chleb, pracował u sąsiada. Ktoś „życzliwy” doniósł, że nie wypełnia on należycie swoich obowiązków, oddając się za to „nadmiernym” modlitwom i „próżnej” medytacji. Jakież było zdumienie chlebodawcy Izydora, gdy ujrzał go pogrążonego w modlitwie, podczas gdy pracę wykonywały za niego tajemnicze postaci - mówiono, iż były to anioły. Po zakończonej modlitwie Izydor pracowicie orał i w tajemniczy sposób zawsze wykonywał zaplanowane na dzień prace polowe. Pobożna postawa świętego rolnika i jego gorliwa praca powodowały zawiść u innych pracowników. Jednak z czasem, będąc świadkami jego świętego życia, zmienili nastawienie i obdarzyli go szacunkiem. Ta postawa świętości wzbudziła również u Juana Vargasa (gospodarza, u którego Izydor pracował) podziw. Przyszły święty ożenił się ze świątobliwą Marią Torribą, która po śmierci (ok. 1175 r.) cieszyła się wielkim kultem u Hiszpanów. Po śmierci męża Maria oddawała się praktykom ascetycznym jako pustelnica; miała wielkie nabożeństwo do Najświętszej Marii Panny. W 1615 r. jej doczesne szczątki przeniesiono do Torrelaguna. Św. Izydor po swojej śmierci ukazać się miał hiszpańskiemu władcy Alfonsowi Kastylijskiemu, który dzięki jego pomocy zwyciężył Maurów w 1212 r. pod Las Navas de Tolosa. Kiedy król, wracając z wojennej wyprawy, zapragnął oddać cześć relikwiom Świętego, otworzono przed nim sarkofag Izydora, a król zdumiony oznajmił, że właśnie tego ubogiego rolnika widział, jak wskazuje jego wojskom drogę...
Izydor znany był z wielu różnych cudów, których dokonywać miał mocą swojej modlitwy. Po śmierci Izydora, po upływie czterdziestu lat, kiedy otwarto jego grób, okazało się, że jego zwłoki są w stanie nienaruszonym. Przeniesiono je wówczas do madryckiego kościoła. W siedemnastym stuleciu jezuici wybudowali w Madrycie barokową bazylikę pod jego wezwaniem, mieszczącą jego relikwie. Wśród licznych legend pojawiają się przekazy mówiące o uratowaniu barana porwanego przez wilka, oraz o powstrzymaniu suszy. Izydor miał niezwykły dar godzenia zwaśnionych sąsiadów; z ubogimi dzielił się nawet najskromniejszym posiłkiem. Dzięki modlitwom Izydora i jego żony uratował się ich syn, który nieszczęśliwie wpadł do studni, a którego nadzwyczajny strumień wody wyrzucił ponownie na powierzchnię. Piękna i nostalgiczna legenda, mówiąca o tragedii Vargasa, któremu umarła córeczka, wspomina, iż dzięki modlitwie wzruszonego tragedią Izydora, dziewczyna odzyskała życie, a świadkami tego niezwykłego wydarzenia było wielu ludzi. Za sprawą św. Izydora zdrowie odzyskać miał król hiszpański Filip III, który w dowód wdzięczności ufundował nowy relikwiarz na szczątki Świętego.
W Polsce kult św. Izydora rozprzestrzenił się na dobre w siedemnastym stuleciu. Szerzyli go głównie jezuici, mający przecież hiszpańskie korzenie. Izydor został obrany patronem rolników. W Polsce powstawały również liczne bractwa - konfraternie, którym patronował, np. w Kłobucku - obdarzone w siedemnastym stuleciu przez papieża Urbana VIII szeregiem odpustów. To właśnie dzięki jezuitom do Łańcuta dotarł kult Izydora, czego materialnym śladem jest dzisiaj piękny, zabytkowy witraż z dziewiętnastego stulecia z Wiednia, przedstawiający modlącego się podczas prac polowych Izydora. Do łańcuckiego kościoła farnego przychodzili więc przed wojną rolnicy z okolicznych miejscowości (które nie miały wówczas swoich kościołów parafialnych), modląc się do św. Izydora o pomyślność podczas prac polowych i o obfite plony. Ciekawą figurę św. Izydora wspierającego się na łopacie znajdziemy w Bazylice Kolegiackiej w Przeworsku w jednym z bocznych ołtarzy (narzędzia rolnicze to najczęstsze atrybuty św. Izydora, przedstawianego również podczas modlitwy do krucyfiksu i z orzącymi aniołami). W 1848 r. w Wielkopolsce o wolność z pruskim zaborcą walczyli chłopi, niosąc jego podobiznę na sztandarach. W 1622 r. papież Grzegorz XV wyniósł go na ołtarze jako świętego.

CZYTAJ DALEJ

Jasna Góra: dziękczynienie za dar przyjęcia I Komunii Świętej

2024-05-15 17:34

[ TEMATY ]

Jasna Góra

Pierwsza Komunia św.

Karol Porwich/Niedziela

Przyjeżdżają, aby podziękować za dar przyjęcia I Komunii Świętej. To czas dziękczynienia dzieci, ale i rodziców, katechetów, duszpasterzy - docierają na Jasną Górę ze wszystkich stron Polski.

- Tworzymy piękną rodzinę, bo jesteśmy tu wspólnie z dziećmi, ich rodzicami, opiekunami, nauczycielami - zauważył proboszcz parafii św. Jana Chrzciciela z Chełma z diec. tarnowskiej ks. Jerzy Bulsa.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję