Może zdziwić fakt, że piszę o szkole w czasie wakacji. Jednak szkoła, o której mowa, wciąż jeszcze czeka na młodych ludzi chcących podjąć naukę w niezwykle uroczym zakątku Małopolski. Liceum Ogólnokształcące Franciszkanów w Wieliczce to dziś jedno z niewielu miejsc w Polsce, w którym uczą się sami chłopcy.
- W tej szkole uczą się zarówno ci, którzy wiążą swoją przyszłość z kapłaństwem, jak i ci, którym zwyczajnie odpowiada taki typ szkoły - mówi o. Krzysztof Bobak OFM, rektor szkoły. - Nie przyjmujemy uczniów, którzy nie chcą się uczyć w szkole męskiej, a naciskają na to ich rodzice. To musi być osobisty wybór młodego człowieka, nikt nie może czuć się przymuszony.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Liceum w Wieliczce jest szkołą o profilu humanistycznym, o rozszerzonym nauczaniu języka polskiego, historii, języków obcych. - Są u nas jednak tacy uczniowie - mówi o. Krzysztof - którzy lepiej się czują w przedmiotach ścisłych, wówczas mają dodatkowe, nieodpłatne zajęcia z naszymi nauczycielami. Nasi absolwenci, oprócz uczelni humanistycznych, odnajdują się także na uczelniach technicznych, jak choćby na krakowskiej AGH. Po ukończeniu liceum wielu uczniów pozostaje w Krakowie. Nie są anonimowi.
Reklama
Największym sukcesem szkoły jest każdy uczeń, który ukończył naukę i jest z niej zadowolony. Wśród naszych absolwentów są m.in. obecny Burmistrz Wieliczki i Starosta powiatu wielickiego. Nie możemy się ich powstydzić.
Szkoła zapewnia personalistyczne wychowanie w duchu chrześcijańskim. I choć jedną z oficjalnych nazw szkoły jest Niższe Seminarium Duchowne, nie jest to miejsce, które formuje swych uczniów do stanu duchownego. Podkreślają to uczniowie, którzy stwierdzają, że tylko 2-3 osoby z ich klasy na samym początku nauki były zdecydowane wybrać drogę zakonną.
Wszyscy uczniowie mieszkają w internacie, nawet ci, którzy pochodzą z Wieliczki. Dbają o porządek, sami prasują, sami piorą. Uczą się życia. Nauka tu jest kameralna - klasy liczą po kilkanaście osób, a nauczyciele podchodzą do uczniów indywidualnie, zwracając się do nich po imieniu, nikt tutaj nie jest anonimowy.
We wspólnocie
- W tej szkole mogę się poczuć jak osoba, a nie numer w dzienniku - mówi Dawid, który przyjechał do Wieliczki za namową kolegi. - Nauczyciele nas znają. Z nimi naprawdę można porozmawiać, dowiedzieć się czegoś. Są naszymi mistrzami i przyjaciółmi.
Uczniowie wprawdzie narzekają czasem na częste sprawdziany. Te jednak zmuszają ich do tego, by nauczyć się systematycznej pracy. W ten sposób nauka przebiega w dobrym tempie.
Reklama
Każdy dzień rozpoczyna Msza św., potem jest śniadanie, lekcje, czas na drugie śniadanie i kolejne zajęcia. Po obiedzie jest czas wolny, wówczas uczniowie mogą wyjść na miasto, wykorzystać czas dowolnie. Między godz. 15.30 a 17.40 jest studium, czyli czas nauki. Po kolacji i chwili rekreacji - ponowny czas na naukę między godz. 20 a 21. Cisza nocna zaczyna się o 22.30.
Kameralnie
Obecnie w szkole uczą się chłopcy, którzy przyjeżdżają tu nie tylko z różnych regionów Polski, ale i Europy - z Niemiec, Szwajcarii, Portugalii. - Na początku mają problemy z mówieniem po polsku, jednak szybko nadrabiają braki - mówi ojciec rektor.
- Jesteśmy przekonani do edukacji zróżnicowanej - mówi o. Bobak. - Praca z chłopakami wygląda zupełnie inaczej niż praca z dziewczętami, więc te zajęcia prowadzone są w taki sposób, by zachęcić ich do nauki zgodnie z ich naturą i wrodzonymi predyspozycjami.
- Dzięki temu, że do naszej szkoły chodzą sami chłopcy, łatwiej nam się skupić na zajęciach - dopowiada z zawadiackim uśmiechem Dominik, przewodniczący szkoły.
Po franciszkańsku
- Czesne za szkołę, wyżywienie i internat wynosi 400 zł - mówi o. Krzysztof.
- Za wszystko? - dziwię się. - Za wszystko - z uśmiechem odpowiada franciszkanin. - Pan Bóg jest łaskawy. Jeśli to dla kogoś zbyt wiele - również staramy się w miarę możliwości obniżać czesne albo fundować stypendia dla biedniejszych uczniów. Myślę, że św. Franciszkowi nie podobałoby się, gdyby względy materialne były przeszkodą do podjęcia nauki w naszej szkole. Każdy, kto chce się tu uczyć, może spróbować, ale nigdy pod przymusem. Może także zrezygnować, jeśli taka forma nauki nie będzie mu odpowiadać.
Rodzinnie
Reklama
- Uczniowie miewają nieraz trudniejsze chwile - mówi ojciec rektor. - Szczególnie na początku roku szkolnego zdarzają się tęsknoty za domem. Jednak to trwa krótko - chłopcy szybko się adaptują, znajdują kolegów, wchodzą w zorganizowany tryb życia, następuje pewne uporządkowanie, które ułatwia im funkcjonowanie z dala od domu.
Do uczniów przyjeżdżają w odwiedziny rodzice, którzy mają możliwość pozostania tu nawet kilka dni w pokojach gościnnych. - Raz do roku organizowane jest dwudniowe spotkanie dla rodziców - to taka wywiadówka połączona z dniem skupienia - mówi o. Krzysztof. - To czas rozmów i wzajemnego ubogacania się.
Każdy chętny może przywieźć dokumenty do końca sierpnia (wykaz wszystkich potrzebnych dokumentów znajduje się na stronie internetowej szkoły - zakładka „dla kandydatów”). Uczniowie muszą być wierzący i praktykujący. Często zdarza się, że ci, którzy rozpoczęli naukę w innych publicznych szkołach, jeszcze w październiku przenoszą się do nas.
Reklama
Zapytany o trudności, o. Krzysztof odpowiada po chwili namysłu: - Jak wszędzie, i u nas zdarzają się pewne problemy wychowawcze. Jednak, jeśli się kocha to, co się robi, to z Bożą pomocą wszystko udaje się rozwiązać. Praca z młodzieżą, jak żadna inna, uczy pokory. Jeśli ma się dla młodych wielkie serce, poświęca się im czas, to nie ma takiej trudności, której by się nie dało rozwiązać. Problemy rodzą się tam, gdzie człowiek nie jest wysłuchany, nie poświęca mu się uwagi. To jest, niestety, wielki problem współczesnych rodziców - dodaje. Chłopcy, którzy do nas przychodzą na początku liceum, są nieraz jeszcze jak małe dzieci. Nie potrzebują kogoś, kto im doradzi, ale kogoś, kto ich wysłucha. Tak rodzą się autorytety, wtedy można wiele zdziałać.
Kiedy ojciec rektor wychodzi z pokoju, Dominik i Dawid mówią: - Największym naszym mistrzem jest o. Krzysztof. - On nigdy nie odmówi nikomu rozmowy, choćby ktoś przyszedł do niego w środku nocy. Musiałoby się dziać coś bardzo ważnego, żeby nie przyjął człowieka. Ojciec rektor to stuprocentowa gwarancja jakości! - śmieją się chłopcy.
Szkoła życia
Pytam ich o minusy szkoły. - Szkoła daje nam duże wyprzedzenie - wyjeżdżając z domu wcześniej, przeżywamy rozłąkę z rodzicami, dzięki czemu mamy przewagę względem tych, którzy wyjeżdżają z domu rodzinnego dopiero na studia - mówi Dominik. - Nawet ci, którzy są bardzo przywiązani do domu, do rodziców, przez to oddzielenie szybciej stają się mężni. - Szkoła uczy nas odpowiedzialności za siebie i innych - dopowiada Dawid. - Tu stajemy się bardziej wyrazistymi ludźmi. I choć z początku ten wcześniejszy wyjazd z domu postrzegany jest jako minus, to wkrótce przekonujemy się, że wychodzi nam to na dobre.
Reklama
- Nie czujemy się zakonnikami - śmieją się chłopcy. - Owszem, są tacy, którzy już na początku nauki wiedzą, że chcą iść do zakonu i tu mają możliwość pogłębić swoje życie duchowe, jednak zdecydowana większość wybiera życie świeckie. Mamy tu wspaniałego ojca duchownego, o. Andrzeja Gołębiowskiego, salezjanina, który służy pomocą nie tylko przyszłym kapłanom. Nie jesteśmy tu zaszufladkowani. Nie mamy przesytu modlitwy, choć każdy dzień rozpoczynamy Mszą św., a w jeden weekend w miesiącu mamy dzień skupienia. Ale to przecież nic złego!
- Jak to między ludźmi, między chłopakami zdarzają się też tarcia, ale to jest chyba naturalne - mówi Dominik.
Dawid: - Nauczyłem się w szkole wyciągać wnioski nawet z trudnych sytuacji, z zachowań ludzi. Dzięki temu, że żyjemy tu razem jak w domu, wiem, że z każdej, nawet trudnej sprawy, z konfliktu, rozwiązanego wspólną wolą i siłami, można wyciągnąć jakąś naukę.
Postscriptum
Kiedy wychodzę ze szkoły, młodzi ludzie grają w piłkę, kwiaty posadzone w zielonych zakątkach ogrodu cieszą oczy. Wokół cisza i spokój. Pięknie!
Nie dziwią więc słowa, które rzadko dziś można usłyszeć z ust nastolatków: - Dzięki naszej szkole, jej otoczeniu i atmosferze, która tu panuje, mamy wrażenie, że jesteśmy bardziej wrażliwi na dobro i piękno...