Reklama

Głos z Torunia

Jednak kocham ludzi

Z Sybiraczką Danutą Martą Jatczak z Torunia rozmawia Helena Maniakowska

Niedziela toruńska 6/2019, str. VI

[ TEMATY ]

Sybiracy

Helena Maniakowska

Opatrzność Boża nas nie opuszczała – wspomina bohaterka wywiadu

Opatrzność Boża nas nie opuszczała – wspomina bohaterka wywiadu

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Helena Maniakowska: – Urodziła się Pani w 1947 r. w szpitalu w Wilnie, została zarejestrowana w księgach kościelnych w posiadłości w Niewojniance, a już w 1948 r. wywieziono Pani rodzinę na Syberię. Działo się to wówczas, kiedy zakończyła się już II wojna światowa, a jednak dla Pani rodziny był to czas zawieruchy wojennej. Czy wspomina Pani jakieś fakty z tamtego okresu?

Danuta Marta Jatczak: – Był to okres tzw. czystki, kiedy wywożono głównie żołnierzy Armii Krajowej oraz posiadaczy ziemskich. Po 17 dniach podróży w tragicznych warunkach, w zaryglowanych wagonach towarowych, bez dostępu do światła i powietrza, brudni, zawszeni i głodni, wycieńczeni i bezradni dotarliśmy do celu przeznaczenia – obozu w tajdze syberyjskiej w Kraju Krasnojarskim w rejonie mańskim. Osiedlono nas w Nowoaleksiejewce. Nie mogłam pamiętać początkowych faktów, znam je tylko z opowiadań. Przygarnęła nas Rosjanka Dunia, której mąż zginął na wojnie. Sądziła, że to nie potrwa długo. Miała trójkę małych dzieci i mieszkaliśmy wraz z nimi w jedynej wspólnej izbie cały rok, oczywiście nie za darmo. Gdy nas wywozili, roztropny tatuś zabrał ze sobą ruble w złocie i to dało nam szansę na opłacenie naszego pobytu. Mieszkaliśmy najpierw w ziemiance, później w jednoizbowej chatce. Opatrzność Boża czuwała nad nami cały czas. Przypominam sobie sytuację, że gdy zaczęłam dobrze mówić, to wyglądałam przez szybkę małego okna w chatce i gdy widziałam, że idą w naszym kierunku żołnierze, to krzyczałam: „salaty” (sołdaty). Uciekałyśmy wtedy z babcią w chaszcze za domkiem, bo oni przychodzili na rodzaj kontroli, jak dziecko jest wychowywane, czy w duchu rosyjskim. Pamiętam ten strach, to we mnie tkwi cały czas. Kiedy poszłam do szkoły, tak częstych kontroli już nie było. Gdy miałam 5 lat, urodził się brat, a po 2,5 roku – siostra, było więc nas troje małych dzieci. Babcia opiekująca się nami w 1953 r. zmarła na tyfus. Została pochowana w tajdze pod brzozowym krzyżem. Z tego okresu pamiętam jeszcze przejmujący głód i zimno. Płakałam przez to całe dnie i noce. Jako dzieci chodziliśmy na pola tubylców i wcześniejszych zesłańców. Szukaliśmy tam pozostawionych przypadkiem ziemniaków, zbieraliśmy lebiodę, pokrzywy, korzonki, czasem znaleźliśmy jakiś grzybek. Rodzice otrzymywali ok. 20 dag czarnego chleba na osobę. Wyglądał jak niedopieczona glina. Po wodę trzeba było iść do strumyka oddalonego ok. 500 metrów dalej. Mamusia przynosiła ją w wiadrach na koromysłach. Zimą pozyskiwaliśmy wodę ze śniegu. Szyby były zamarznięte, a śnieg po pachy, mróz ok. 50 stopni, natomiast lato było krótkie, wilgotne i bardzo upalne.

– A czas trochę późniejszy spędziła Pani w szkole, czy także wśród dorosłych?

– Było mi wówczas trudno, ponieważ byłam jedynym dzieckiem polskim i nie znałam języka rosyjskiego, którego musiałam się szybko nauczyć. Do innych dzieci zwracano się po imieniu, ja byłam określana „Polaczka”. Oprócz rosyjskich były tam też dzieci ukraińskie, litewskie i mongolskie, jednak zarówno między dziećmi, jak i dorosłymi były dobre relacje. Wszyscy zesłańcy byli dla siebie bardzo życzliwi. Mój tatuś grał na harmonii i – szczególnie podczas uroczystości – skupiał wokół siebie tubylców i zesłańców bez względu na wiek i narodowość. Ludzie z radością śpiewali (co prawda rosyjskie piosenki). Wszyscy mieli taką samą biedę, szanowali się i dzielili tym, co mieli. Przyjaźniliśmy się, a wśród dorosłych dochodziło do zawierania małżeństw, także mieszanych narodowościowo.

– Potem nadszedł czas powrotu z Syberii…

– Gdy po śmierci Stalina w 1956 r. zaistniała szansa na wyjazd i wybór, gdzie wyjechać, rodzice nie zdecydowali się pozostać tam na miejscu, choć do tego namawiał ich komendant obozu. Rodzice, otrzymując wyrok zesłania na całe życie, pragnęli zawsze wrócić do Polski. Komendant, który ojca bardzo szanował za jego pracowitość, rzetelność, ogromną empatię do zwykłych, prostych ludzi, mówił: „Zastanów się, bo twój wymarzony raj może okazać się zupełnie innym rajem”. Doszło do tego, że wszyscy zesłańcy wyjechali do Polski na koszt państwa, a o sześciu rodzinach z Nowoaleksiejewki zapomniano. W efekcie zdecydowanego protestu taty wyznaczono nam warunek posiadania zaproszenia na przyjazd do Polski z aktualnych jej terenów. Opatrzność Boża nadal nas nie opuszczała: rodzice cudem odnaleźli brata mamusi, mieszkającego na ziemi lubuskiej, i od niego otrzymaliśmy tak ważne dla nas zaproszenie. Ostatecznie zamieszkaliśmy w Sulechowie, w dwupokojowym mieszkaniu w dwie rodziny – razem dziesięć osób. A w szkole, o ile w Rosji byłam „Polaczka”, tak tu byłam nazywana „Ruska”. Wspominaliśmy wówczas często słowa komendanta. Jednak ojciec ciągle powtarzał: „Pamiętajcie, dzieci, wy się tylko uczcie, bo tego, co będziecie mieli w głowach, nikt wam nie zabierze, a majątek może przepaść”. Gdy inne dzieci zobaczyły, że mam dobre oceny z nauki i zachowania, zaczęły mnie szanować. Potem mieliśmy mieszkanie w Gdańsku, a na końcu w Toruniu, którym ojciec się zachwycił, także z powodu obecności tylu ludzi z Wileńszczyzny. Był rok 1962 – zamieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu z łazienką. Tu już było lepiej. Pamiętam granatową sukienkę ze zmienianymi kołnierzykami, każdego dnia innym. Ojciec uczył nas szacunku wobec ludzi, mówił, że każdy spotkany Polak to nasz brat. Potem nastał czas kontaktów z Sybirakami z całej Polski. Jednak to, co się za mną wlecze, to trauma wczesnego dzieciństwa. Czasem mam sny, w których widzę żołnierzy w mundurach, jak mnie gonią, uciekam, spadam gdzieś… Mamy poorane serca… Rodzice nauczyli nas, aby cieszyć się ze wszystkiego, co osiągnęliśmy w naszym skromnym, patriotycznym życiu. Czasem martwię się stosunkami wzajemnymi między Sybirakami. Lata mijają, a Sybiracy są zniszczeni trudnymi latami na zesłaniu, schorowani, czują się osamotnieni, często zrezygnowani. Widać to na naszych corocznych, wrześniowych uroczystościach, na które z roku na rok przychodzi coraz mniejsza grupa. Ja jednak kocham tych wspaniałych, cudownych ludzi o gołębich sercach, w których jest cząstka mojego życia.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2019-02-06 11:52

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Z piętnem Golgoty Wschodu

Niedziela rzeszowska 15/2023, str. IV

[ TEMATY ]

Sybiracy

Zdjęcia rodzinne pochodzą z książki Wandy Pelc Zapiski sybirskie

Jadwiga z rodziną

Jadwiga z rodziną

Wyrwane przemocą z rodzinnego domu Jadwiga i jej siostra Wanda spędziły młodość na katorżniczej pracy w tajdze, 5000 kilometrów od Polski.

Na Cmentarzu Wilkowyja w Rzeszowie grono przyjaciół i znajomych pożegnało panią Jadwigę Romańczyk. W ich imieniu słowa pożegnania wygłosił proboszcz parafii, w której spędziła ostatnie lata życia – ks. Władysław Jagustyn, opiekun duchowy osób dotkniętych doświadczeniem Golgoty Wschodu, którzy przez lata w kościele Świętego Krzyża modlili się i nadal tam się skupiają w dniach swoich bolesnych rocznic.

CZYTAJ DALEJ

Iran: Prezydent i szef MSZ zginęli w katastrofie śmigłowca

2024-05-20 08:18

[ TEMATY ]

Iran

PAP/EPA/Iranian state TV (IRIB)

Prezydent Iranu Ebrahim Raisi, szef MSZ Hossein Amirabdollahian i kilku innych wysokich rangą przedstawicieli irańskich władz zginęli w katastrofie śmigłowca w pobliżu Dżolfy w irańskiej prowincji Azerbejdżan Wschodni - poinformował w poniedziałek rano irański Czerwony Półksiężyc.

Jak powiedział szef tej organizacji Pir Hossein Kolivand maszyna rozbiła się o zbocze góry i całkowicie spłonęła.

CZYTAJ DALEJ

Kard. Nycz: wszyscy możemy robić dużo więcej na rzecz wsparcia kobiet w ciąży

2024-05-20 17:59

[ TEMATY ]

kobieta

kard. Kazimierz Nycz

Karol Porwich/Niedziela

kard. Kazimierz Nycz

kard. Kazimierz Nycz

Wzmocnienie pomocy kobietom, które przeżywają problemy związane z ciążą jest absolutnie niezbędne - powiedział KAI kard. Kazimierz Nycz. “Możemy w tej dziedzinie robić dużo więcej: zarówno społeczeństwo, państwo, samorządy jak i Kościół” - stwierdził metropolita warszawski.

Świetnym przykładem i wzorem takiej pomocy jest, zdaniem kardynała, bł. Edmund Bojanowski, który w XIX wieku założył cztery gałęzie zgromadzenia sióstr służebniczek. “Pochodził z wysoko postawionej rodziny ziemiańskiej, odkrył ducha i potrzeby tamtego czasu. Na szeroką skalę zakładał ochronki, troszczył się nie tylko o dzieci, ale też o kobiety, które nie mogły zapewnić urodzonym dzieciom opieki i wykształcenia” - przypomniał kard. Nycz.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję